środa, 19 września 2018

Rozdział 73



"Nigdy z ciebie nie zrezygnuję
Widzę prawdziwą wersję ciebie
Pokażę ci drogę do naśladowania
Zapewnię bezpieczeństwo, odciągnę od smutku
Jeśli jesteś jedyną, która ucieka,
Stanę się tym jedynym, do którego uciekasz..."







Spojrzałam na zgromadzonych w salonie Nocnych, zastanawiając się, co mogę im śmiało przekazać, a co jednak powinnam zachować dla siebie. Zważywszy na fakt, że z każdym dniem ich ilość znacząco malała najlepiej byłoby, gdybym otwarcie mówiła o wszystkim, by nie dawać im kolejnych powodów do odejścia, ale w rzeczywistości nie było to takie łatwe. W wielu przypadkach to właśnie wyłożenie wszystkiego na ławę przyczyniłoby się do lawiny kolejnych pożegnań. Brak kompetencji, młody wiek, niezorganizowanie – w porównaniu ze sprawami, które musiałam przed nimi zataić, te były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej.
Will zaoferował mi swoją pomoc podczas wchodzenia na ławę, ale jedynie pokręciłam głową w odpowiedzi. Nie chciałam patrzeć na żadnego z moich poddanych z góry. Wystarczyło, że zawodziłam ich na wszelkich możliwych płaszczyznach. Uznawanie, że jestem w jakiś sposób lepsza od nich, byłoby niewybaczalną hipokryzją z mojej strony.
– Mogę prosić o ciszę? – zapytałam, nie unosząc szczególnie głosu. Wiedziałam, że moja prośba dotrze bez trudu nawet do najbardziej oddalonych wampirów. Ogólne poruszenie jednak nie zniknęło. – Shane – westchnęłam, domyślając się, że to właśnie on jest powodem ogólnego rozdrażnienia. Jego specyficzny, leśny zapach przebijał się ponad pozostałe. – Wróć do izolatki. Ktokolwiek pozwolił ci chodzić wolno, nie skonsultował tego ze mną. Nie będę więc odpowiadać za jakiekolwiek uszczerbki na twoim ciele.
Kątem oka dostrzegłam grymas na twarzy Willa. Chociaż wiedziałam, że to jego zasługa, nie zamierzałam go za to besztać. Mimo iż działania Nocnego niejednokrotnie przechodziły moje oczekiwania, nie można było mu zarzucić troskliwości i zaangażowania.
– Może jeszcze mam sam się w niej zamknąć? – parsknął Daniel, drażniąc się ze mną.
– Larisso – westchnęłam, odnajdując wampirzycę w tłumie. Nie miałam siły na prowadzenie z nim publicznych, słownych potyczek. – Zajmij się nim, proszę.
Issa bez słowa odwróciła się na pięcie i zaczęła przepychać się w kierunku wyjścia. Dopiero kiedy ona i Daniel zniknęli z zasięgu naszego wzroku, Nocni stopniowo zaczęli się wyciszać. Obecność Dziennego w szeregach dobitnie wytrącała ich z równowagi. Aż dziwne, że żaden z nich do tej pory jeszcze nie rzucił się na Daniela. Wiedzieli jednak o moich zawiłych koligacjach z Shane’em i prawdopodobnie nie chcieli mi się narzucać.
– Nie zajmę wam dużo czasu – obiecałam, rozglądając się po zgromadzonych. – Chcę tylko, byście wiedzieli, że… Nie byłam dobrą Królową. – Po tych słowach na sali zapadła kompletna cisza. – Nie byłam i, co wysoce prawdopodobne, nigdy tak naprawdę nie będę. Zbyt szybko zostałam rzucona w wir zadań i obowiązków, które nie do końca rozumiałam. Zamiast jednak skupić się na tym, co zostało mi przepowiedziane, ja skoncentrowałam się na swoich, jakże nieistotnych, prywatnych dramatach. Cole, na moje nieszczęście osoba naprawdę bliska memu sercu, skutecznie odciągnął od was moją uwagę, stawiając siebie w centrum moich zainteresowań. Znowu – dodałam, ciężko wzdychając. – Co się zaś tyczy nieoczekiwanego pojawienia się Daniela… Mogłabym wam również próbować wmawiać, że jest mi ono obojętne, ale po co, skoro jak na dłoni widać, że to, co niegdyś nas łączyło, wciąż gdzieś tam we mnie siedzi, spędzając mi sen z powiek? – Kilku stojących najbliżej mnie Nocnych skrzywiło się nieznacznie. – Wróćmy jednak do meritum. Nie byłam i nie będę dobrą Królową. Co nie zmienia jednak faktu, że wciąż nią jestem. – Po tych słowach mimowolnie się wyprostowałam i lekko, jakby z dumą, uniosłam brodę. – Bez względu na to, co ta druga jest wam w stanie obiecać, jestem skłonna zrobić wszystko, byleby tylko przebić jej ofertę. Może być tylko jedna Królowa. – Mój głos zabrzmiał ostrzej i o wiele bardziej chłodno, niż pierwotnie planowałam. – I jestem nią ja. Tej jednej kwestii nic nie jest w stanie zmienić.
Jak na zawołanie zebrani w salonie Nocni zaczęli głośno klaskać. Nieoczekiwany, ale jakże gorący aplauz sprawił, że uśmiechnęłam się szeroko, mile zaskoczona. Moje początkowe obawy co do treści przemowy momentalnie wyparowały, zastąpione czysto rodzicielską dumą i zadowoleniem.
– Potrzebuję pięciu pięcioosobowych oddziałów, które dzisiejszej nocy zajmą się przeczesywaniem wskazanego przez Williama terenu – dodałam, kiedy tłum nieco się wyciszył. Wywołany z grupy Nocny z pokorą skinął mi głową. – Mamy pewien trop w sprawie Alison i jej armii Odmieńców. Chętni niech udadzą się do Willa, który zapozna was ze szczegółami akcji. Ja od siebie pragnę jeszcze przypomnieć, byście bez potrzeby się nie oddalali. Żadnego samotnego wałęsania się po mieście, czy to jasne? – krzyknęłam, przykuwając tym samym uwagę. – Jakkolwiek dumni byście nie byli, proszę, dostosujcie się do mojej rady. Próbowałam sama stawić czoła Odmieńcowi i poległam. Sprawa ta jest o wiele bardziej poważna, niż pierwotnie zakładaliśmy. Nie zatrzymam was na siłę w hotelu, ale niewątpliwie ulżyłoby mi, gdybyście tej nocy powstrzymali się od jakichkolwiek eskapad.
Ku mojemu zaskoczeniu prośba ta nie wywołała salwy niezadowolenia. Nocni wydawali się być poruszeni, ale to bardziej z powodu zapowiedzianych ataków i mojej troski aniżeli masy nowych zakazów, którymi ich obarczyłam.
Nocni wyczuwając, że to koniec przemowy, powoli zaczęli się rozchodzić. Kątem oka dostrzegłam wychodzącego z salonu w otoczeniu kilkunastu wampirów Williama. Ruszyłam za nimi, ciągnąc za sobą wciąż nie do końca ogarniającego sytuację James’a. W połowie drogi zatrzymała nas jednak Larissa, której poważna mina sugerowała równie poważny temat do rozważań.
– Zmierzasz więzić go do samej śmierci? – zapytała, krzyżując ramiona na piersi. – Nie chcę się w żaden sposób narzucać, ale uważam, że…
– Postawiłam mu ultimatum: albo oni, albo my – mruknęłam gniewnie, nie zamierzając w żaden sposób ukrywać, że motyw przewodni tej rozmowy średni mi leży. – Powiedział, że się zastanowi. Więc niech nie zgrywa poszkodowanego. Sam sobie zgotował taki los.
– Ale to twój Jonathan i…
– Przestańcie to powtarzać! – prychnęłam zirytowana. – Ja wiem, że Katerina i Jonathan w waszych oczach stali się legendarną parą na miarę, nie wiem, Romea i Julii, ale to jest przeszłość. W tym życiu moje próby podjęcia jakiejkolwiek współpracy z facetami nie zakończyły się najlepiej. Lepiej będzie, jeśli będę więc trzymać się od nich wszystkich z daleka.
Moje gniewne wyznanie zamknęło Larisie usta. Wpatrywała się we mnie wzrokiem z pogranicza szoku i zrozumienia.
– Zapoznaj Jamesa z Dehlią – rzuciłam jeszcze, wymijając ją. – Mój pierworodny ma masę pytań, na które tylko ona będzie w stanie mu odpowiedzieć.
Ignorując echo słownej utarczki dochodzącej z kuchni przemknęłam korytarzem w kierunku gabinetu. Ledwo postawiłam nogę w progu pomieszczenia, wbiło się we mnie dwadzieścia pięć par zaskoczonych, czarnych jak noc oczu.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi, odcinając nas od hałasów z zewnątrz.
– Ani słowa, Will – warknęłam, widząc, że Nocny otwiera usta. – Idę z wami.


Noce w Las Vegas były równie upalne jak dnie, ale musiałam przyznać, że o wiele bardziej odpowiadała mi jego wieczorna aura. Z jakiegoś powodu to miasto o wiele lepiej smakowało właśnie o zmroku. Wtedy nawet stosunkowo parne powietrze sprawiało wrażenie o wiele bardziej orzeźwiającego.
Chociaż wampirom nie były straszne nagłe skoki temperatur, ja jako jedyna zrezygnowałam z kurtki, w której mogłabym ukryć dwa razy więcej broni. W dużej mierze był temu winien również ciążowy brzuch, który sprawił, że ciężko byłoby mi ją dopiąć. Chociaż powinnam była już się do niego w jakimś stopniu przyzwyczaić, on wciąż na każdym kroku mi zawadzał. Moja kondycja nie zmalała, nadal byłam należycie wysportowana i smukła, ale mimo to miałam problemy z wykonywaniem pewnych przyziemnych czynności. Zawiązanie wiśniowych martensów, które postanowiłam założyć na akcję, dosłownie mnie pokonało. Miałam nadzieję, że Larissa nikomu nigdy nie powie o tym, że musiała mi je zawiązać, bo w innym przypadku chyba spaliłabym się ze wstydu.
Wraz z Williamem wieńczyliśmy nasz skromny, bo zaledwie sześcioosobowy pochód. Idąca na przedzie czwórka Nocnych zachowywała pełen profesjonalizm, jednocześnie jednak nie przykuwając szczególnej uwagi przechodniów. Żartowali między sobą i rozmawiali jak gdyby nigdy nic, przez cały ten czas zachowując jednak pełne skupienie. Wiedziałam, że w razie ewentualnego ataku, broniliby mnie i dziecka za wszelką cenę.
Spojrzałam na mojego towarzysza, wzdychając ciężko, kiedy miniatura Shane’a – podświadomie pragnęłam, by tak właśnie było, gdyż moja mini-kopia nie zwiastowała nic dobrego – w moim łonie wykonała kolejnego fikołka. Jej ruchy pomału zaczynały mnie drażnić. Były uciążliwe, a momentami nawet bolesne, zupełnie jakby mała zdawała sobie sprawę z mojego nastawianie względem niej i już na tym etapie próbowała mi się jakoś odpłacić.
Will, nie pytając mnie o pozwolenie, nakrył dłonią lewą stronę moje brzucha. Kiedy wyczuł jej kopnięcie, uśmiechnął się.
– Poznamy ją lada dzień – szepnął z podekscytowaniem. – Nie mogę się doczekać.
Chciałabym podzielać jego entuzjazm, ale nie potrafiłam. Strategicznie przemilczałam jednak temat, nie chcąc prowokować go do kłótni. Moje działania na niewiele się jednak zdały, gdyż, o dziwo, prowokatorem okazał się być sam William.
– Słyszałem, że ty i Daniel… – zaczął, uważnie badając moją reakcję.
– Will – wycedziłam, wchodząc mu w słowo. – Kocham cię i szanuję, ale powiesz jeszcze słowo na temat mnie i Shane’a, a przysięgam, że nie będę miała absolutnie żadnych oporów przed tym, by wypruć z ciebie narządy wewnętrzne.
Nocny, mimo iż przyzwyczajony do mojego ciętego języka, wzdrygnął się z niesmakiem.
– Chciałbym zrzucić winę za twoje postępowanie na ciążowe humorki, ale oboje doskonale wiemy, że i bez tego dziecka byłaś zbyt porywcza – westchnął, odsuwając dłoń od mojego ciała. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, że… Cóż, jakkolwiek łzawo i tandetnie to nie zabrzmi, chcę po prostu, byś była szczęśliwa. I jeśli to właśnie Daniel będzie w stanie zagwarantować ci w tych mrocznych czasach odrobinę światła, jestem gotowy się za wami wstawić u pozostałych.
Coś ścisnęło mnie w dołku i dla odmiany nie była to zasługa niecierpliwego royal baby. Spojrzałam na Willa, nawet nie kryjąc wzruszenia. Choć wysnuwana przez niego wizja na tym etapie życia wydawała mi się zwyczajnie abstrakcyjna, byłam po raz kolejny poruszona jego oddaniem.
– Will, ja… Nie wiem, co powiedzieć.
– Myślę, że wiem, skąd bierze się twoja niechęć do dziecka – oznajmił nagle. Nie wiedziałam, co wprawiło mnie w większe osłupienie: to, że mi przerwał, czy może raczej sam przekaz jego wypowiedzi.
– Mógłbyś rozwinąć? – palnęłam głupio. – Bo nie bardzo wiem, co konkretnie masz na myśli.
Will spojrzał na idących przed nami Nocnych, sprawdzając zapewne, na jak wiele prywatności możemy liczyć.
– Znałem Katerinę lepiej, niż ci się wydaje. Rozgryzienie ciebie nie było wiele trudniejsze.
Nie poznawałam go. Will rzadko kiedy zachowywał się tak tajemniczo. Był jedną z nielicznych osób w moim otoczeniu, które mówiły otwarcie o tym, co myślały i co je gnębiło. Stosowanie zagadek i dwuznaczności nie leżało w jego naturze.
– Tu nie ma nic do odkrywania – prychnęłam oschle, jednak w głębi duszy poczułam się nieco poruszona jego słowami. – Nie chciałam zostać matką, nie chciałam zostać Królową… Z czasem jednak moje priorytety się pozmieniały. Musiałam stać się Królową, więc nią zostałam.
– Matką, jakby nie patrzeć, również musisz zostać.
– Łatwiej zrezygnować mi z jednej osoby aniżeli z całej grupy – odparłam, nie patrząc na niego.
Szliśmy przez chwilę w ciszy. Udawałam, że rozglądam się z zaciekawieniem wokół, aby dać Willowi do zrozumienia, że nie chcę kontynuować tego tematu.
– Wiesz, najdroższa, nikt by cię nie zasztyletował we śnie, gdybyś pozwoliła sobie na odrobinę szczęścia.
Wywróciłam oczami. Tak, jak mogłam się tego spodziewać, Will nie załapał aluzji i dalej dręczył mnie pytaniami, którymi nie chciałam zaprzątać sobie głowy.
– Słuchałeś w ogóle mojej przemowy w salonie? Dość prywatnych dramatów, od dziś w pełni oddaję się sprawom poddanych i Wielkiej Wojny.
Grupa przed nami zwolniła, wieńczący szereg Ben obejrzał się, szukając nas wzrokiem. Wraz z Willem instynktownie zacisnęliśmy dłonie na rękojeściach ukrytych pod ubraniami sztyletów. Podobnie jak pozostali próbowałam wypatrzeć coś podejrzanego w tłumie, jednak bezskutecznie.
Przeszliśmy prosto przez skrzyżowanie, trzymając się wyznaczonego rewiru. Cokolwiek wcześniej zaniepokoiło idących z przodu Nocnych, zniknęło.
– Nie chcę cię pouczać, Catherine – westchnął po chwili William. – Ale uważam, że prędzej czy później zaczniesz żałować tak pochopnie podjętej decyzji. Katerina nigdy nie miała okazji poznać córki, podczas gdy ty…
Mimowolnie pomyślałam o prawdopodobnie proroczym śnie ze szpitala i aż się wzdrygnęłam. Choć tak do końca nie wiedziałam, co mnie wówczas spotkało, przeczuwałam najgorsze. Dobiegający zza ściany szloch dziecka był nader wymownym potwierdzeniem moich najmroczniejszych obaw.
Jeszcze do niedawna planowałam użyć córki jako karty przetargowej w pertraktacjach z Alison. Wieść, że jest ona niestabilna emocjonalnie, nieco ochłodziła moje zapędy. To nie znaczyło jednak, że całkowicie zrezygnowałam z tego pomysłu. Choć nieco okrutny, pozostawał w zanadrzu mojej podświadomości jako część planu B – na wypadek gdyby ten pierwszy, wciąż nie do końca sprecyzowany, przypadkiem nie wypalił. Wiedziałam, że gdyby przyszło mi podjąć ostateczną decyzję, nie zawahałabym się. Istniały bowiem sprawy ważne i ważniejsze – a dziecko będące wynikiem klątwy, którą obarczony był mój ród od stuleci, zdecydowanie nie widniało na liście moich priorytetów.
– Nie wiemy, co się stanie jutro – szepnęłam tylko, desperacko pragnąc zakończyć temat. Odkąd tylko mój brzuch znacząco urósł, ludzie z mojego otoczenia wzięli sobie za cel umoralnianie mnie w kwestii macierzyństwa, co nieszczególnie mi się podobało.
– Tak czy siak wiem, że nie mówisz tego wszystkiego w pełni poważnie. Pamiętaj tylko, że cokolwiek zdecydujesz, będę trzymał twoją stronę, najdroższa.
Nie odpowiedziałam, zbyt skupiona na przyglądaniu się majaczącemu na horyzoncie budynkowi. Siłą woli próbowałam obudzić wspomnienia koszmarnego snu, jednak bezskutecznie. Znajdujący się nieopodal szpital nie wydawał mi się wyjątkowy.
– Wchodzimy do środka parami – zadecydowałam, skinieniem wskazując na budynek. – Ja i Will sprawdzimy piwnice.
Pozostali Nocni dokonali szybkiego podziału, dobierając się w pary. Żeby nie przyciągać niczyjej uwagi, postanowiliśmy wchodzić do szpitala z pewnym odstępem czasowym. Ja i Will poszliśmy jako pierwsi – zaraz po tym, jak co najmniej trzy razy zdążyłam powtórzyć pozostałym, by pod żadnym pozorem się nie rozdzielali.
Recepcja wyglądała na opustoszałą. Poza rozespaną i nieco smętną pielęgniarką za biurkiem nikogo tu nie było. Obskurne, plastikowe krzesełka świeciły pustkami. Jedynym źródłem dźwięku w korytarzy był cichy, miarowy brzęk lamp gospodarczych i pikanie drukarki.
Will uprzejmie skinął głową pielęgniarce, ta jednak zdawała się w ogóle nas nie zauważać. Obróciła się na krześle w stronę komputera, ignorując nas. Jej nieuprzejmość była nam jednak niewątpliwie na rękę, gdyż dzięki temu mogliśmy niezauważenie przemknąć w stronę windy dla personelu i zjechać do podziemi.
– Jak się czujesz? – zapytał Will, wciskając odpowiedni guzik na panelu windy.
– Nieco zawiedziona – przyznałam, choć wiedziałam, że nie o to mu chodziło.
– To nie ten szpital? – dociekał dalej, puszczając mnie przodem do wyjścia.
Rozejrzałam się po lekko zagraconym, ale najwyraźniej wciąż używanym korytarzu, delikatnie marszcząc oczy. Na moje nieszczęście szpitale miały to do siebie, że nie wyróżniały się między sobą niczym szczególnym, przez co ciężko było mi od razu określić, na czym stoimy. Przeczucie podpowiadało mi jednak, że to nie było to. Gdyby tylko mój sen był o wiele pewniejszy, a ja miałabym więcej poszlak, bez wahania porzuciłabym dalsze poszukiwania na podstawie samej intuicji. W obecnej sytuacji zmuszona byłam jednak brnąć dalej z nadzieją, że coś w końcu zaskoczy.
Pchnęłam stojący w przejściu lekko zdezelowany wózek inwalidzki, podążając naprzód korytarzem. W międzyczasie William odnalazł kontakt i zapalił światła, które skąpały panujący tu lekki rozgardiasz chłodnym, wręcz chirurgicznym światłem..
– Nikogo nie wyczuwam – szepnął Will, idąc zaledwie pół kroku za mną.
Skinęłam głową. Miałam dokładnie tak samo, jak on – powietrze przesiąknięte było typowo lekarskim zapachem podszytym nieco wonią wilgoci i starości, ale jednocześnie nie byłam w stanie wyłapać czyjejś obecności. Byłam więcej niż pewna, że tego dnia nikt z personelu nawet nie schodził do podziemi.
– Kostnica – oznajmił William, zaglądając do jednego z pomieszczeń przez umieszczone w drzwiach okrągłe okienko. – Chcesz się rozejrzeć?
Nie udało mi się ukryć dreszczu, który przeszył moje ciało na samą myśl o trupach, które mogły być tam przechowywane.
– Może w drodze powrotnej – zadecydowałam ostatecznie, nie chcąc wyjść na ostatniego boidudka.
Przeszliśmy korytarz do końca, pobieżnie zaglądając do mijanych pomieszczeń. Znaleźliśmy lodówki pełne krwi niezbędnej do transfuzji, pomieszczenia ze starym sprzętem medycznym i ortopedycznym, całe kartony plastrów i bandaży, a także pokój, w którym przechowywana była stara kartoteka medyczna pacjentów. W erze komputerów te papierowe zapiski posiadały jedynie wartość co najwyżej sentymentalną.
Staraliśmy się zachowywać jak najciszej, aby nie zdradzić przedwcześnie naszego położenia, jednak szybko okazało się, że w podziemiach znajdowaliśmy się zupełnie sami. Choć była to nasza pierwsza taka próba, poczułam się nieco zniechęcona.
– Sprawdzę, co u reszty – zadecydował William, wyciągając z kieszeni komórkę.
Podczas gdy on kontaktował się z pozostałymi oddziałami i sprawdzał, czy coś znaleźli, ja wykonałam telefon do Nocnych należących do naszej grupy.
– Zwijamy się – oznajmił Ben w odpowiedzi na moje pytanie, jak im idzie. – Nie ma tu nic podejrzanego.
– Przepraszam pana, ale czas odwiedzin już się skończył… – usłyszałam jeszcze w słuchawce, zanim mój poddany się rozłączył. Pozostawało mi jedynie mieć nadzieję, że nie rzucił się do gardła niewinnej pielęgniarce, która śmiała się zwrócić mu uwagę.
Spojrzałam na Willa, który właśnie zakończył swoją rozmowę, mając nadzieję, że chociaż on będzie miał dla mnie jakieś dobre wieści, ale jego mina mówiła sama za siebie. W pozostałych czterech sektorach również nie odnaleziono niczego podejrzanego. Nie nastąpił również żaden atak – czy to na moich ludzi, czy też chociażby zwykłych śmiertelników.
– Ona wie, że my wiemy – syknęłam, nerwowo przestępując z nogi na nogę. – Znowu uda jej się wywinąć, a wtedy…
Will zacisnął dłoń na moim przedramieniu, próbując mnie uspokoić. Nic nie mogłam jednak poradzić na to, że po ostatnich wydarzeniach –  przemianie Jamesa, odejściu Cole’a, pojawieniu się Daniela, niekończących się atakach – a także towarzyszącemu mi w ostatnich dniach stresowi, o wiele łatwiej było mi popadać w paranoję.
– Jeszcze nic straconego, najdroższa. Spróbujmy skupić się na pozytywach…
– A są takie? – warknęłam, wyrywając się z niezadowoleniem. – Zauważ, że… – urwałam, wychwytując z oddali dziwny, nieco metaliczny dźwięk.
Zdrętwiałam, nasłuchując w skupieniu. Will, wyłapując hałas w tym samym momencie co ja, chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku, z którego tu przyszliśmy. Pośpiesznie zaglądaliśmy do tych samych pomieszczeń co poprzednio, próbując odnaleźć coś niepokojącego wśród znajomych przedmiotów. Jednocześnie oczekiwaliśmy powrotu tego niepokojącego dźwięku, co niewątpliwie pomogłoby nam szybciej zlokalizować jego źródło.
Kiedy hałas się powtórzył, tym razem o wiele donośniej, staliśmy dokładnie pod drzwiami kostnicy.
– Cholera – wymamrotałam, sięgając klamki. W prawej dłoni już ściskałam sztylet.
Powoli weszłam do środka, podświadomie przygotowując się na atak. Will zmierzał tuż za mną, osłaniając mnie. Choć nie znałam go tak dobrze, jak Daniela, który w walce nie mógł mi się równać, musiałam przyznać, że naprawdę dobrze mi się z nim współpracowało. Nocny miał ten profesjonalny rodzaj podejścia do walki, który najbardziej ceniłam w swoich partnerach.
Will skinieniem wskazał na stół operacyjny, na którym pod zieloną płachtą leżało coś o kształcie ludzkiego ciała. Mimo początkowej niechęci zaraz po tym, jak uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, podeszłam do stołu i sięgnęłam po rąbek materiału. Ściągnęłam go jednym, niezbyt pewnym ruchem nadgarstka, odsłaniając to, co kryło się pod spodem.
Na widok pustych, plastikowych oczu manekinu aż westchnęłam z ulgą. Chociaż śmierć i wszystko, co się z nią wiązało, nie było mi obce, wciąż nie mogłam wyzbyć się pewnego uprzedzenia co do martwych ciał.
Tak skupiłam się na odsłanianiu manekina, że kiedy ponownie rozległ się głuchy stukot czegoś ciężkiego o metal, aż podskoczyłam.
– Szafka na ciała – syknął Will, wskazując na metalową ściankę po naszej prawej stronie.
Tym razem to on podszedł bliżej, by wysunąć prawidłową szufladę. Poczekał, aż odpowiednio się uzbroję i zamienię sztylet na pistolet, którym następnie wymierzę do napastnika, po czym szarpnął, z łoskotem wyciągając denata- nie denata na zewnątrz.
Rozległ się krzyk – o dziwo nie mój, ja trzymałam się hardo w swoim postanowieniu, by nadmiernie nie panikować – a następnie salwa ciężkich, urwanych i jakże desperackich wdechów i wydechów. Dopiero kiedy wstępny szok minął, a wyciągnięty z szuflady przestał rzucać się jak wyrzucona na brzeg ryba, udało mi się go rozpoznać.
Opuściłam broń, nie kryjąc swojego zdziwienia.
– Cole? Co ty tu, u diabła, robisz?!





†††††††



Dziś rozdział specjalny, bo urodzinowy. Chryste, oddam wszystko osobie, która powie mi, kiedy zleciały te trzy lata. Dopiero co zaczynałam tego bloga... Nie miałam zielonego pojęcia, jak poruszać się po blogosferze, nikogo tu nie znałam. Dopiero co plułam sobie w brodę, jak pogodzę szkołę średnią z pisaniem, a teraz siedzę w nowym mieszkaniu, w zupełnie obcym mieście i za dwa tygodnie idę na studia. Jezusku brodaty, co za życie!
Robię to pod każdą notką, ale dziś czuję, że te słowa mają szczególną moc, także dziękuję. Tym ujawnionym i nieujawnionym czytelnikom, tym którzy ręczą dobrym słowem prywatnie bądź w komentarzach. Dziękuję za wsparcie, piękne szablony, muzyczne inspiracje, ale również te nieco bardziej obiektywne opinie, które miały za zadanie pomóc mi ukierunkować tę opowieść. AC jest dla mnie niezmiernie ważne. Mimo iż zakończone lata temu, dzięki temu blogowi odżyło na nowo. Pierwotna wersja nie ma w sobie praktycznie nic poza imionami bohaterów z tej, którą aktualnie czytacie. Nie sądziłam, że będę w stanie tyle wyciągnąć z tej historii, a tu proszę.
Byliście ze mną w tych lepszych i gorszych chwilach mojego życia i za to Wam niezmiernie dziękuję.
Zbliżamy się ku końcowi tej opowieści, jednak, ku moim początkowym obawom, wcale nie czuję z tego powodu żalu. Zobaczymy, jak to będzie, kiedy postawię ostatnią kropkę w epilogu. Ale jak na razie rozpiera mnie duma, ponieważ, cholera jasna, naprawdę to zrobiłam.
Dziękuję raz jeszcze.

Klaudia





2 komentarze:

  1. Koniec opowieści? o nie tak szybko chciałoby się powiedzieć... kurczę kiedy ja znów zaczęłam żyć tą historią ona ma się zamiar skończyć... nie tak to miało być ale coż muszę wziąc to na klate...

    co do rozdziału świetny. kurde i znów Cole? co on właściwie tam robił? nie mam pojęcia... cud wgl że go znaleźli...jestem ciekawa co będzie dalej i jak ta historia się zakończy, coś czuję że to nie będzie happy end...

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  2. „– Will – wycedziłam, wchodząc mu w słowo. – Kocham cię i szanuję, ale powiesz jeszcze słowo na temat mnie i Shane’a, a przysięgam, że nie będę miała absolutnie żadnych oporów przed tym, by wypruć z ciebie narządy wewnętrzne.”

    I taką Cat kocham, no. Ten tekst jest piękny, ale hej! Proszę nie rozpruwać mi Willa – przypominam, że on jest mój! xD

    Po pierwsze, znów piosenka, którą wielbię. TDG nie zawodzi, a ten kawałek miałam szczęście słyszeć na żywo blisko dwa lata temu, więc dla mnie to podwójna perełka, ach. <3
    A po drugie, rozdział cudny. Przemowa Cat wyszła całkiem nieźle, chociaż widać, że dziewczyna się stresowała. Nic dziwnego, bo sama zdaje sobie sprawę z tego, jak słabo radzi sobie w roli królowej. Trudno, żeby było inaczej, skoro to coś, czego zdecydowanie sobie nie wybrała. Z dnia na dzień dowiedziała się o klątwie, swoim przeznaczeniu i całym tym szaleństwie. Tak naprawdę za każdym razem zostawała stawiana przed faktem dokonanym, więc czego innego tu oczekiwać? Jest jak dziecko, które zbyt wcześnie rzucono w świat dorosłych – albo gorzej, bo normalne osoby zwykle nie muszą odnajdować się w roli przeklętej królowej.
    Napięcia z Danielem ciąg dalszy. I dalej podtrzymuję, że ona oszukuje samą siebie – Will to widzi, więc naciska, choć niby wie, że nie powinien. Ale to prawda, nikt nie zrobi jej krzywdy, jeśli choć na moment pozwoli sobie na chwilę szczęścia. Ten opór bierze się raczej stąd, że za luz zwykle trzeba płacić, a w jej przypadku to dość… krwawa cena, przynajmniej w większości przypadków. Im mniej się angażujesz, tym mniej cierpisz…
    Ten jej sen ze szpitalem nie wróży niczego dobrego. Ogólnie te miejsca są idealne nie tylko jako kryjówka, ale do budowania napięcia. Zwłaszcza podziemia, do których mało kto zagląda. Ach, myślałam, że pierwszy szpital jednak będzie całkowitym pudłem, ale końcówka… No i kostnica. Kostnica i manekiny to złe połączenie – stwierdzam to po obejrzeniu niezliczonej liczby gameplay'ów z różnych horrorów. =P
    Możesz sobie wyobrazić jak prychnęłam na końcówce. Cole w końcu tam, gdzie od dawna bym go widziała! Co prawda wciąż żywy, ale… może da się nadrobić. Proszę? :D

    OdpowiedzUsuń