poniedziałek, 11 czerwca 2018

Rozdział 69



"Wszyscy cierpimy -  zagubieni i krwawiący
Przez całe nasze życie czekaliśmy na kogoś,
 Kogo nazwiemy naszym przywódcą
 Nie wierzę w żadne z twoich kłamstw
 Niebiosa, spuście na mnie światłość..."












Drgnęłam, czując dotyk na ramieniu. Zaledwie ułamek sekundy zajęło mi, by całkowicie się przebudzić. Wyprostowałam się jak struna, gotowa na konfrontację z przeciwnikiem.
Stojący obok mnie Will wyglądał na zmartwionego. Skrzyżował ramiona na piersi i rozejrzał się po zagraconym gabinecie.
– Spędziłaś tu cały dzień?
– Już się ściemnia? – zdziwiłam się, spoglądając na okno. Odsłonięta do połowy roleta ukazywała świat pochłonięty w mroku.
Przeciągnęłam się, rozluźniając napięte od spania w pozycji siedzącej mięśnie. Pomasowałam również zdrętwiały policzek. Byłam więcej niż pewna, że miałam na nim odciśnięty ślad krawędzi kartki, która posłużyła mi za poduszkę.
Will przeciął gabinet w kierunku jednego z regałów. Z ukrytej za opasłymi tomami skrytki wyciągnął kryształową karafkę z krwią. Nie pytając mnie o zdanie napełnił po brzegi moją pozostawioną na krawędzi biurka filiżankę, a następnie podsunął mi ją praktycznie pod nos, zmuszając tym samym do wypicia.
– Udało ci się coś ustalić?
Westchnęłam głucho, ujmując palcami ucho filiżanki. Choć nie dręczyły mnie już typowo ciążowe mdłości, mimowolnie zrobiło mi się niedobrze, kiedy poczułam okropny, zwierzęcy zapach stanowiący zawartość oferowanego mi przez Willa kubka. Dla bezpieczeństwa odstawiłam naczynie na blat, nie upijając choćby łyka.
– Mam tylko masę teorii spiskowych. I pewien szalony plan, który prawdopodobnie spróbuję zrealizować jeszcze dziś wieczorem.
– Zechcesz mnie z nim zaznajomić? – zaciekawił się Will. – Obiecuję, że nie będę prawił kazań, jeśli okaże się beznadziejny.
Wywróciłam oczami, ignorując jego sarkastyczny ton. Mimo tego, że nierzadko podważał mój autorytet, był jednym z nielicznych, na których mogłam kompletnie polegać.
– Najpierw muszę porozmawiać z Dehlią. Jest u siebie? – zapytałam, wstając.
– Powinnaś najpierw zajrzeć do swojego kochasia – mruknął Will, nawet nie kryjąc swojego zniesmaczenia.
Przymknęłam powieki, mentalnie przygotowując się na najgorsze.
– Co takiego tym razem zrobił Cole?
– Miałem na myśl tego drugiego kochasia, ale miło, że martwisz się bardziej o Turnera niż niezgodnego gatunkowo zdrajcę.
Zmarszczyłam brwi, spoglądając na Williama nagląco. Potrzebowałam wyjaśnień, a nie kolejnej dawki sarkastycznych opinii.
– Daniel parę godzin temu poprosił o widzenie z Cole’m. Cole wyszedł z tej pogawędki ze złamanym nosem – prychnął Will. – Powinniśmy jakoś ukarać Shane’a? Może pominąć jego cotygodniową dawkę krwi?
Uniosłam dłonie w obronnym geście, zrzekając się odpowiedzialności za tę sprawę.
– Nie zamierzam brać udziału w tej walce samców alfa – rzuciłam tylko, kierując się do wyjścia. – Daniel po prostu stara się odreagować to, że nie ma żadnego wpływu na moją przyszłość.
– Powiedziałaś mu? – zdziwił się Will. – Myślałem, że wolałaś tego uniknąć.
– Miałam nadzieję, że wyciągnę od niego jakieś użyteczne informacje. Daniel nie byłby sobą, gdyby nie postawił swoich warunków. Nie miałam wyboru.
Will, mimo iż jego mina zdradzała co innego, nie drążył dalej. Oparł się biodrem o blat biurka i skrzyżował ramiona na piersi.
– Dowiedziałaś się czegoś?
– Tylko tego, że mamy przerąbane – mruknęłam, po czym pokrótce streściłam mu przebieg mojej rozmowy z Danielem, zapobiegawczo pomijając tę część, w której Shane próbował mnie do siebie przekonać. – Na mapie zaznaczyłam punkty, w których natrafiliśmy na zombie-wampiry – dodałam, skinieniem wskazując na rozpostarty na biurku papier. – Choć Daniel zapewniał, że jej ruchy są nieprzemyślane i chaotyczne, wierzę, że to w jakiś sposób nam pomoże.
– Od czegoś trzeba zacząć – przytaknął Will, w zamyśleniu kiwając głową. – Spróbuję przejrzeć wszystkie dostępne źródła i dowiedzieć się czegoś na temat tych kreatur. To jednak pierwszy raz, gdy pierworodna z rodu Iwanowów tak naprawdę nie jest pierworodną – westchnął, nerwowo drapiąc się po karku.
– Trzeba zwołać jakieś zebranie – postanowiłam. – Musimy bardziej uważać. Alison przemienia naszych, chcąc zapewne wywołać zamieszanie w szeregach. Jeśli udowodnię, że nie panuję nad sytuacją, ludzie zaczną odchodzić.
Will zacisnął wargi, wahając się przed wypowiedzeniem kolejnego zdania. Kiedy już miałam go do tego zmusić, westchnął ciężko.
– Kilkoro już się wyłamało po porannej akcji z Chrisem. Osądzają cię o zabijanie własnych ludzi.
Spojrzałam na Willa z zaskoczeniem, dopatrując się jakichś oznak sarkazmu na jego twarzy. Z żalem dostrzegłam jednak, że wszystko, o czym mówił, było prawdą.
– Nie miałam wyboru. Chris zwariował i…
– Działałaś w naszej obronie – przytaknął Will, zmniejszając dystans między nami. Oparł dłoń na moim ramieniu, po czym uścisnął je lekko, próbując dodać mi otuchy. – Większość podziela twoje stanowisko. Ale są też tacy, którym od początku nie podobały się twoje rządy.
– Mam niespełna osiemnaście lat – wyszeptałam, pozwalając sobie na ułamek sekundy okazać słabość. – Czego oni się spodziewali? Cała ta sytuacja dla mnie również jest nowa i… Robię, co mogę, Will. Naprawdę.
Nocny w czysto ojcowskim geście odgarnął mi włosy sprzed twarzy, zakładając kilka kosmyków za ucho. Uśmiechnęłam się lekko, rozczulona jego troską. Czasem zapominałam, że pod tą irytującą powłoką krył się człowiek, który naprawdę we mnie wierzył i był gotów wesprzeć mnie na każdym kroku.
Will wyszeptał coś w języku, którego z początku nie rozpoznałam. Tylko dzięki powiązaniu z Kateriną potrafiłam bez trudu zrozumieć każde, choćby najmniejsze słówko.
„Jesteś naszą jedyną nadzieją na wyzwolenie, najdroższa. Naszym świtem.”
Spojrzałam na niego nieco zmieszana, ale w żaden sposób nie skomentowałam jego wyznania. Czułam, że tak po prostu będzie lepiej. W pewnych sytuacjach słowa były zwyczajnie zbędne.
Will złożył krótki pocałunek na moim czole, po czym odsunął się na bezpieczną odległość. Wiedział, że nie lubiłam, gdy ktoś bezcelowo naruszał moją przestrzeń osobistą. Ze względu na sytuację byłam jednak skłonna mu to wybaczyć. Do tej pory nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałam czyjejś bliskości, choćby chwilowej. Gest Willa przypomniał mi, że nie jestem sama, że mam obok siebie kogoś, kto jest gotowy mnie wesprzeć w działaniach. Zabawne, ale w pełnym zawirowań i paranormalnych zjawisk świecie naprawdę łatwo można było o tym zapomnieć.
Dehlię znalazłam w salonie. Siedziała w otoczeniu kilku Nocnych na kanapie i z zapałem oglądała kolejny odcinek jakiejś meksykańskiej telenoweli. Staruszka nie kryła się ze swoimi emocjami, raz po raz wykrzykując jakieś przekleństwa pod adresem głównej bohaterki. Musiałam przyznać, że na swój sposób było to nawet zabawne.
– Catherine – usłyszałam za plecami.
Niechętnie odwróciłam się w stronę przybysza. Nie miałam najmniejszej ochoty na konfrontacje z Turnerem. Tym bardziej, że doskonale wiedziałam, w jakiej sprawie do mnie przyszedł.
– Nie teraz, Cole – zbyłam go. – Zaraz wychodzę.
– Ale jak na razie wciąż tu jesteś – nie dawał za wygraną.
Z westchnieniem skrzyżowałam ramiona na piersi. Nie przejmując się widownią, którą zresztą i tak bardziej pochłonął scenariusz opery mydlanej niż naszej prywatnej, ruchem dłoni nakłoniłam go do zwierzeń.
– Powiedziałaś mu – mruknął tylko.
Nie spodobało mi się to, jak oskarżycielsko i nieprzyjemnie to zabrzmiało. Uniosłam brew, ukazując swoje niezadowolenie takim obrotem sprawy.
– To moje życie. Mam prawo robić i mówić, co tylko zapragnę.
Cole prychnął, opierając się o futrynę. Widziałam, że jest bliski wszczęcia awantury.
– Byłem zamieszany w sprawę. Mogłaś mnie chociaż poinformować.
– On również, jakby nie patrzeć, jest w to zamieszany. Przestań się więc burzyć – westchnęłam. – Zasugerował mi sprawiedliwy układ. Ja na niego przystałam. I tyle.
– Układ? – podchwycił zmieszany. – Wchodzisz w jakiekolwiek pertraktacje z wrogiem i zdrajcą?
Tym razem to ja niewiele rozumiałam. Tych dwoje kiedyś się przyjaźniło. O co tym razem osądzał go Cole? Czyżby znów był zazdrosny o to, że przed kilkoma tygodniami na polu bitwy to nie jego uratowałam? Mimo iż paradoksalnie to właśnie on, a nie Daniel, przeżył?
– Zdrajcą? Od kiedy to bawisz się w doklejanie ludziom etykietek, Turner?
– Ach, więc to znowu się zaczyna, tak? Wystarczyło parę dni, kilka czułych słówek i ty znów wybierasz jego?
– Powiedziałam, że nie życzę sobie infantylnych przepychanek między wami – rzuciłam oschle, zmniejszając dzielący nas dystans. – A już tym bardziej nie chcę, byś zwracał się do mnie takim tonem. Chyba zapominasz, z kim masz do czynienia.
Cole spojrzał na mnie wyzywająco. Jego wzrok przesunął się po moim ciele, w tym skrzyżowanych na piersi dłoniach, a następnie znów skoncentrował się na moich oczach.
– Jesteśmy zaręczeni – przypomniał.
Mimowolnie spojrzałam na zdobiącą mój serdeczny palec błyskotkę. Niewiele myśląc ściągnęłam ją z ręki i cisnęłam na podłogę. Obrączka odbiła się od posadzki z brzdękiem, zatrzymując się u moich stóp.
– To były aranżowane zaręczyny i dobrze o tym wiesz. Potrzebowałam po prostu kogoś po swojej stronie, by umocnić swoją pozycję. W tym momencie udowodniłeś jednak, że nie jesteś godzien dzielić ze mną korony.
– Wyrzucasz mnie? – prychnął, nieporadnie maskując zdumienie. – I to dlatego, że odważyłem się mieć swoje zdanie?
– Wyrzucam cię – wyszeptałam, nie szczędząc w głosie jadu – bo nie potrafiłeś mi zaufać. Na każdym kroku podważasz moje kompetencje, krytykujesz moje działania i celowo czynisz na przekór. Nie tak powinna wyglądać współpraca!
– Catherine, słuchaj, ja naprawdę…
– Nie, Cole – weszłam mu w słowo, ostrzegawczo unosząc dłoń. – To ty posłuchaj. Mam dość twojego egoizmu. Zachowujesz się tak, jakby w tym wszystkim chodziło tylko i wyłącznie o ciebie. Zamiast mi pomagać, jedynie dokładasz problemów. Jesteśmy na wojnie, do cholery! Nie mam czasu, by za tobą biegać i głaskać cię po główce. Twoja irracjonalna zazdrość mnie wykańcza, nie widzisz tego?
Cole przyglądał mi się w skupieniu, czekając, aż skończę. W tle słychać było jedynie stłumioną kłótnię w języku hiszpańskim. To, że Dehlia przestała się tak ekscytować akcją opowieści, świadczyło tylko i wyłącznie o tym, iż to my staliśmy się główną atrakcją zgromadzonych w salonie.
– Dziwisz się, że jestem zazdrosny? – wyszeptał zbolałym tonem. Albo dobrze udawał, albo naprawdę moje słowa go dotknęły. – Wrócił Daniel. Twój jedyny i wyśniony kochanek, ojciec twojego dziecka… Twój Jonathan. Naprawdę cię kocham, Catherine. Nie mogę znów cię stracić – dodał, spoglądając na mnie błagalnie.
– Miałeś mnie więcej razy, niż jestem w stanie zliczyć. Nie wykorzystałeś żadnej z tych okazji. Jak więc mogę ci wierzyć, gdy mówisz, że mnie kochasz? Oni wszyscy – westchnęłam, wskazując dłonią na zgromadzonych – coś do mnie czują, Cole. Dlaczego twoje uczucia miałyby być wyjątkowe?
– A jego były? – warknął, ponownie wyprowadzając mnie z równowagi.
– Widzisz? Znowu to robisz. Bez przerwy wspominasz jego imię, rozpamiętujesz przeszłość, obracasz przeciwko mnie moje słowa… To ma być dowód twojej miłości?
Cole nic więcej nie powiedział. Przez cały czas nie spuszczał ze mnie jednak błagalnego, pełnego skruchy spojrzenia. Jeśli myślał, że cokolwiek tym wskóra, grubo się mylił.
– Wróć, gdy stwierdzisz, że jednak jesteś w stanie mi zaufać – oznajmiłam, dumnie unosząc brodę. Choć kręciło mi się w głowie od nadmiaru emocji, starałam się panować nad swoimi odruchami. Nie mogłam teraz okazać słabości. Musiałam udowodnić zarówno Turnerowi, jak i wszystkim zgromadzonym, że jestem Królową. – Nie potrzebuję twojej żałosnej, szczeniackiej miłości, a prawdziwego oddania i zaufania.
Nie zwracając uwagi na jego prośby o wysłuchanie, wyminęłam go i ruszyłam w kierunku sypialni. Tchnięta niewiadomego pochodzenia impulsem zatrzymałam się jednak u podnóża schodów
– Gdybyś był rozsądniejszy, zrozumiałbyś, że Daniel nigdy nie był moim Jonathanem – wyszeptałam, nie patrząc na niego. Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie dłużej znieść jego oceniającego spojrzenia. – To w tobie zakochałam się najpierw. I to tobie byłam gotowa oddać swoje serce na wieczność.


Usłyszałam pukanie do drzwi dokładnie kwadrans od wydarzeń w salonie. Wyczuwając, że nie jest to gotowa pocieszać mnie do upadłego Larissa, zezwoliłam na wejście. Drzwi uchyliły się lekko, a pomiędzy ich brzegiem a futryną pojawiła się lekko zgarbiona postać Dehlii. Uśmiechnęłam się, zachęcając tym samym staruszkę do przekroczenia progu.
– Ładnie wyglądasz – zauważyła, kiwając głową z uznaniem. – Wybierasz się gdzieś?
– Taki jest plan – przyznałam, wygładzając przód sukienki. – Wiele zależy jednak od ciebie.
Staruszka przysiadła na krawędzi łóżka i spojrzała na mnie nagląco. Dostrzegłam w jej oczach ciekawość, ale również niepokój. Lepiej niż pozostali odbierała moje uczucia i emocje, domyślała się więc, że coś jest na rzeczy.
Odwróciłam się w stronę lustra, raz jeszcze przyglądając się swojej sylwetce. Sukienka, którą wybrałam na wieczór, była dość lekka i zwiewna, dzięki czemu udało mi się ukryć mój coraz bardziej widoczny stan błogosławiony. Na ten moment odcięcie na wysokości talii wystarczało, by zamaskować brzuch. Wiedziałam jednak, że z każdym kolejnym dniem będzie to trudniejsze.
– Wybrałaś już imię? – zagadnęła staruszka. W lustrze podłapałam jej pogodne spojrzenie.
– Nie o tym chciałam z tobą rozmawiać – oznajmiłam, odwracając się w jej stronę. – Długo nad tym myślałam i… Mój czas się kończy – westchnęłam, ostrożnie zajmując miejsce obok niej. – Alison zna wszystkie moje słabości, wie, gdzie i kiedy zaatakować, by najmocniej mnie zranić… Muszę zacząć działać, jeśli nie chcę znów przegrać.
– Chyba nie chcesz…
– Nie mogę dłużej z tym zwlekać – przerwałam jej. – Tu i teraz, Dehlio. Tylko tyle mi pozostało.
Staruszka nakryła moją dłoń swoją, nieco mniejszą i bardziej pomarszczoną. Uśmiechnęłam się lekko na ten gest, mile rozczulona. Musiałam dziś wyglądać naprawdę nędznie, bo zarówno Dehlia jak i William sięgali po żałosne, ludzkie czułości, by poprawić mi nastrój.
– Kiedy ty tak wydoroślałaś, co? – zaśmiała się, wolną dłonią klepiąc mnie w kolano. – Mam wrażenie, że przez noc przegoniłaś nawet mnie.
– Rozmowa z Danielem pomogła mi przejrzeć na oczy – wyznałam, spuszczając z zawstydzeniem wzrok. – Przez ostatnie tygodnie usilnie starałam się stać kimś wyjątkowym. Próbowałam swoich sił jako matka i przyjaciółka, a nawet kochanka. Kompletnie zapomniałam o tym, że moją najważniejszą życiową rolą jest przewodzenie wam. Zatraciłam się w prywatnych, błahych dramatach, ignorując toczącą się wokół mnie prawdziwą batalię. To dało naszym wrogom znaczącą przewagę. Jeśli więc teraz nie zastosuję specjalnej broni, przegram z kretesem – dodałam, w udawanym nonszalanckim geście wzruszając ramionami.
Dehlia nie drążyła dalej. Dzięki łączącej nas więzi zrozumiała więcej, niż byłam w stanie przekazać jej samymi słowami. Chyba to ceniłam najmocniej w możliwości władania Nocnymi: tę bliskość. Dzięki niej miałam pewność, że nawet w sytuacji kryzysowej zostanę przez nich dokładnie zrozumiana i wysłuchana.
W moim życiu nie brakowało atrakcji. Starszy, pierworodny potomek z rodziny Iwanowów okazał się być płci męskiej, co znacząco pokomplikowało skrupulatne plany Kateriny. Nie bez przyczyny na świecie pojawiłam się jednak i ja. To jedno małe niedopatrzenie mimo to zasadniczo zmieniło przyszłość. W świecie Kateriny nie było bowiem uzdolnionych magicznie braci, których krew przemieniała wampiry w żywe trupy, ani zazdrosnej szwagierki, która ubzdurała sobie, że obejmie władzę nad światem i stworzy nową, czystą rasę potworów. Jedynym, zgadzającym się punktem była magiczna ciąża i nieszczęśliwy trójkąt miłosny. Przy czym jednak oba te czynniki okazały się być znacząco pogmatwane. Bo przecież i bez tego wiodłabym nudne życie.
Nie miałam szans w starciu z siostrą Daniela. Mimo iż Shane zapewniał mnie o jej niestabilności psychicznej, nie mogłam brać tego za wyznacznik zwycięstwa. Alison zdążyła przecież udowodnić, na co ją stać. Werbowała moich ludzi, niszczyła ich i zmieniała w potwory, które z kolei wyniszczały tych najbardziej mi oddanych… Atakowała zawsze wtedy, gdy spuszczałam gardę. Znała moje słabości, wiedziała wszystko o moich obawach i gorszych chwilach. Było to przerażające i pozbawiało mnie przewag, to fakt, ale jednocześnie sugerowało mi, jak powinnam działać, by ją zwieść. Jeśli chciałam oszukać szaleńca, sama musiałam się nim stać.
Dobrze, że akurat w tej dziedzinie Katerina nie miała sobie równych.
Dehlia wyjawiła mi, co było jednym z powodów, dla których Katerina zaczęła tracić zmysły. Zawiniła sama sobie, zaczynając tworzyć Mieszańców. Im więcej krwi oddawała, tym mniej stabilna emocjonalnie się stawała. Z tego też powodu nie była w stanie wykarmić swoją krwią całej armii. Mimo że była skłonna oddać wiele swoim poddanym, nie mogła tak ryzykować. Tym bardziej, że była już wówczas w ciąży. I choć amia Mieszańców niewątpliwie zwiększyłaby jej szanse na przeżycie, w tej konkretnej kwestii musiała działać ostrożnie.
Mnie nie zależało na dziecku, nie było u mojego boku żadnego Jonathana. Nie zamierzałam się więc w żadnym stopniu oszczędzać.
Kasyno Luxor było chyba jednym z najbardziej rozpoznawalnych w Vegas. Wszystkiemu winny był niekonwencjonalny kształt budowli, która z zewnątrz przypominała egipską piramidę. Odwiedzenie tego miejsca było jednym z moich priorytetów jeszcze za czasów szkolnych, kiedy to jako zbuntowana nastolatka planowałam w zaciszu swojego okropnego pokoiku w Akademii, gdzie udam się po ucieczce. I choć w Vegas mieszkałam już od kilku tygodni, wciąż nie miałam okazji, by odwiedzić upragnione kasyno. Dzisiejsza noc, a właściwie dzisiejszy cel, był ku temu idealny, dlatego bez wyrzutów sumienia poprosiłam Williama, by podwiózł mnie właśnie w to miejsce.
Gra barw i świateł urzekła nawet mnie, nieczułego na punkcie architektury i stylu wampira. Przez kilka nieprzyzwoicie długich chwil chłonęłam widoki, pozwalając sobie kompletnie się zatracić. Mimo iż byłam dość rozrywkową osobą, nigdy jeszcze nie miałam przyjemności znaleźć się w miejscu tak nietypowym i magicznym jak Luxor. Na moją korzyść przemawiał jednak fakt, że miałam zaledwie siedemnaście lat i w tamtym życiu miejsca jak te zwyczajnie nie były dla mnie dostępne.
Przekroczyłam próg kasyna, rozglądając się z zaciekawieniem i fascynacją, jakiej mogliby pozazdrościć mi turyści zwiedzający paryski Luwr. Możliwe że swoją postawą tylko przykuwałam uwagę, ale w tym życiu, gdzie odgrywałam rolę dumnej i potężnej Królowej, opinia innych już mnie tak bardzo nie martwiła.
Kiedy wystarczająco się napodziwiałam, skierowałam się w stronę baru, by należycie skupić się na swoim zadaniu. Główna sala kasyna skąpana była w papierosowym dymie i miękkiej, żółtawej poświacie lamp. W połączeniu tworzyło to nietypowy nastrój rodem ze starych, czarno-białych filmów. Przyglądając się tym wszystkim oddanym hazardowym rozrywkom ludziom naprawdę czułam się trochę tak, jakbym przeniosła się w czasie. W porównaniu z tym, czym żyłam na co dzień, Luxor zdawał się być kompletnie odcięty od rzeczywistości. Jeszcze chyba w żadnym miejscu w Vegas nie czułam się tak dobrze i bezpiecznie, jak właśnie w tym kasynie.
Zajęłam jeden z wolnych stołków przy barze. Był to jeden z lepszych punktów obserwacyjnych na sali. Mogłam bezkarnie przyglądać się zebranym, nie wyglądając przy tym podejrzanie.
Wypatrzenie ofiary na dzisiejszą noc nie zajęło mi wiele czasu. Co prawda przyszłam tu z założeniem, by znaleźć kogoś masywnego i silnego, ale wszelkie moje plany szlag jasny strzelił, kiedy wypatrzyłam go w kącie sali. Jego przesiąknięte bezradnością i smutkiem oczy zdawały się mnie wręcz hipnotyzować.
Niewiele myśląc zamówiłam drinka identycznego jak on i zsunęłam się z barowego stołka, planując się do niego dosiąść. Zanim jednak pokonałam dzielącą nas odległość, najdyskretniej jak potrafiłam upuściłam do szklanki z whiskey kilkanaście kropel swojej krwi. Płyn pociemniał znacząco w połączeniu z posoką, miałam jednak nadzieję że dzięki przyciemnionym światłom nieznajomy tego nie dostrzeże.
Jeszcze chociażby rok wstecz na samą myśl o podobnej sytuacji zrobiłoby mi się niedobrze. Niby jak to tak podejść do obcego faceta w barze i do niego zagadać? Teraz jednak sytuacja prezentowała się inaczej. Ja byłam inna. Po tych wszystkich latach zyskałam o wiele poważniejsze powody do niepokoju niż odrobina niezobowiązującego flirtu.
– Czy to miejsce jest wolne? – zapytałam, spoglądając na blondyna z góry.
Chłopak oderwał wzrok od swojej na wpół opróżnionej literatki i spojrzał na mnie. Doskonale wychwyciłam moment, w którym jego źrenice znacząco się rozszerzyły. Szybko skinął głową, widocznie zbyt zdumiony, by od razu mi odpowiedzieć. Mój uśmiech jedynie subtelnie się poszerzył, gdy uświadomiłam sobie, że nieświadomie go speszyłam.
– Jestem Catherine – rzuciłam lekkim tonem, próbując rozpocząć rozmowę.
Mężczyzna zamrugał, pomału wychodząc ze wstępnego szoku. Cokolwiek w tamtym momencie myślał na mój temat, niewątpliwie mi schlebiało.
Nieznajomy ujął moją wyciągniętą dłoń i z prawdziwą galanterią ucałował jej wierzch. Kiedy się wyprostował i znów na mnie spojrzał, w jego bursztynowych oczach dostrzegłam coś o wiele bardziej pożądliwego niż smutek – podziw.
– A ja James. Niebywale miło mi cię poznać, Catherine.
– Ciężka noc? – zagadnęłam, spoglądając na jego prawie opróżnioną szklankę.
Jego spojrzenie nieznacznie pociemniało. Przechyliłam lekko głowę, by uważniej mu się przyjrzeć. Musiałam przyznać, że coś w typie jego urody naprawdę mnie przyciągało. Możliwe że wszystkiemu były winne wysokie kości policzkowe, nadające rysom twarzy nietypowej ostrości. To jednak jego bursztynowo-złote oczy były punktem, w który wpatrywałam się najchętniej.
– Czasem zdarza się każdemu.
W odpowiedzi tylko parsknęłam cicho. Na temat „ciężkich nocy” wiedziałam naprawdę wiele. Prawdopodobnie więcej niż powinna wiedzieć osoba w moim wieku. Takie jednak były uroki prowadzenia nocnego trybu życia.
– Czego taka kobieta szuka w takim miejscu? – zapytał, odstawiając prawie pustą literatkę na blat.
– Jak tandetnie to zabrzmi, jeśli odpowiem, że właśnie ciebie? – Oparłam łokieć na stole i wsparłam policzek na dłoni, tym samym nieco zmniejszając dystans między nami.
James zaśmiał się cicho, mile połechtany komplementem. Korzystając z momentu jego nieuwagi zamieniłam nasze drinki – ja przejęłam jego prawie pustą szklankę z resztą rozwodnionej whiskey na spodzie, on zaś tą zakrapianą krwią.
– Co się dzisiaj stało? – zapytałam, świdrując go wzrokiem.
Mężczyzna był lekko podpity, co tylko ułatwiło mi nakłonienie go do zwierzeń. Do końca nie wiedziałam nawet czemu, ale desperacko pragnęłam poznać jego historię. Smutek w jego oczach był zbyt żywy i hipnotyzujący, bym mogła tak po prostu mu się oprzeć i puścić go wolno.
Chciałam jego i tylko jego…
James napił się z mojej szklanki, nawet się przy tym nie krzywiąc. Najwyraźniej alkohol dobrze maskował posmak posoki.
– To nie jest coś, czym powinienem się chwalić przed piękną, nowopoznaną kobietą.
– Dlaczego?
– Nie chcę cię przestraszyć – odparł cicho, zwieszając ramiona.
Przesunęłam opuszkami palców po jego lewej dłoni, szukając obrączki. To, że nie miał jej teraz, nie znaczyło przecież, że nie nosił jej wcale. Wyczuwałam jednak, że za jego smętnym spojrzeniem kryje się coś więcej niż utrata ukochanej.
– Wierz mi, skarbie, nie tak łatwo wyprowadzić mnie z równowagi.
James uśmiechnął się, ale był to gest wymuszony i nieszczery.
– Wyglądasz na silną kobietę, Catherine, ale to… To złamałoby nawet ciebie.
I wtedy zrozumiałam. Poczułam się tak, jakby ktoś nagle przerzucił jakiś przełącznik w mojej głowie. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie elementy układanki trafiły na swoje miejsce.
– Zabiłeś kogoś – wyszeptałam, uśmiechając się delikatnie. – Po raz pierwszy?
James wyglądał na wstrząśniętego.
– Catherine, nie sądzę…
– Tak, to był twój pierwszy raz – osądziłam, przyglądając mu się, kiedy nerwowo popijał drinka. – Jednak nie sam fakt popełnienia zbrodni cię dręczy, prawda? Tobie się to podobało.
James drgnął, odsuwając się nieznacznie do tyłu. Jego plecy gwałtownie zderzyły się z obiciem kanapy, zaś drink, który dzierżył w dłoni, wysunął mu się spomiędzy drżących palców. Szklanka roztrzaskała się o posadzkę, a reszta zawartości literatki zmoczyła szklane odłamki.
– Skąd ty… Jakim cudem… Kim ty jesteś? – wymamrotał, przyglądając mi się z trwogą.
– Och, James – westchnęłam, wstając z miejsca. Okrążyłam roztrzaskaną na podłodze szklankę i stanęłam naprzeciwko niego. James skulił się w kącie kanapy, robiąc mi tym samym miejsce obok siebie. – Wiem dokładnie, jak się czujesz – wyszeptałam, opierając dłoń na jego udzie, gdy drgnął, próbując zapewne poderwać się do pionu. Ten dość poufały gest mimo wszystko pozwolił mi utrzymać go w miejscu. – Znam to obezwładniające uczucie euforii, dumy i potęgi. Ta moc… ta moc jest nam pisana, najdroższy.
James nerwowo pokręcił głową. Jego próby przeciwstawiania się prawdzie szczerze mnie bawiły.
– Ja nie… to nieprawda! – wymamrotał. – Jestem policjantem. A on był przestępcą. Musiałem to zrobić. Musiałem, bo…
– Bo był przestępcą? – parsknęłam. – Bo był zły? A co pozwala ci uważać się za lepszego od niego?
James nie odpowiedział. W nerwowym odruchu zacisnął wargi, pozwalając, by wyrzuty sumienia zżerały go od środka.
– Należysz do mnie, najdroższy – wyszeptałam, mimowolnymi ruchami gładząc jego udo. – Należysz do cienia, podobnie jak ja. Przestań udawać, że jest inaczej. Mrok od zawsze cię pociągał, czyż nie? Powiedz to – zażądałam, ściskając jego nogę. – Przyznaj mi rację. Wystarczy jedno twoje słowo, James, a uczynię cię silniejszym. Lepszym…
Blondyn wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Na pewno nie spodziewał się, że nasza niepozorna rozmowa przerodzi się w coś tak niebezpiecznego i mrocznego.
– Ja… Gdybym zyskał okazję, zrobiłbym to ponownie – wyszeptał, nie spuszczając ze mnie uważnego spojrzenia. Uważnie badał każdą moją reakcję. – Gdybym mógł cofnąć czas i naprawić swoje błędy… – Przełknął ślinę. – Nic bym nie zmienił. Może poza tym, że zamiast jednej kulki wpakowałbym w sukinsyna cały magazynek.
Niemalże pisnęłam radośnie, słysząc jego szczere wyznanie. Świadomość, że mam przy sobie kogoś, kto do złudzenia przypomina mi mojego ukochanego Colina, działała na mnie motywująco.
– Ufasz mi? – zapytałam, dotykając jego policzka.
James skinął głową. Wyrzuty sumienia i smutek wciąż czaiły się w jego oczach, ale wiedziałam, że to po prostu jego ludzka natura nie pozwala mu całkowicie z nich zrezygnować.
– Chodź za mną – szepnęłam, wstając. James bez zbędnych sprzeciwów ujął moją dłoń i pozwolił się prowadzić.
Po kilku minutach znaleźliśmy się w jednej z licznych sypialni znajdującego się nad kasynem hotelu. James, błędnie analizując moje działania, pociągnął mnie w kierunku łóżka. Pozwoliłam, by ułożył mnie na hotelowej pościeli, a następnie nakrył swoim ciałem. Może to wina mojej krwi krążącej w jego obiegu, a może tych hipnotyzujących oczu, ale nie potrafiłam tak po prostu go od siebie odepchnąć.
James pochylił się i złożył delikatny pocałunek na moim ramieniu. Mimowolnie wypięłam ku niemu klatkę piersiową. Wiedziałam jednak, że poza kilkoma nic nieznaczącymi całusami nie mogłam pozwolić mu na więcej. Byłam w ciąży z innym facetem, w dodatku tego samego dnia pokłóciłam się z innym. Nasze żałosne trio nie potrzebowało nikogo innego do kompletu.
Przesunęłam dłońmi w górę jego torsu, zatrzymując je na karku. Wykorzystując swoją wampirzą sprawność przewróciłam nas o sto osiemdziesiąt stopni. James ze zduszonym westchnieniem wylądował na plecach, ciągnąc mnie za sobą. Siedziałam na wysokości jego talii z nogami wspartymi po obu stronach jego ciała, jednak nie czułam się niekomfortowo. Jego bliskość działała na mnie kojąco, a świadomość, że między nami przed kilkoma minutami doszło do wymiany krwi, nadawała całej tej sytuacji jeszcze intymniejszego wymiaru.
Złożyłam delikatny pocałunek w kąciku jego ust, układając obie dłonie na jego karku.
– Witaj i żegnaj, najdroższy – wyszeptałam.
A następnie, bez zbędnych uprzejmości, bezceremonialnie skręciłam mu kark.





††††††††




Dobry wieczór! Powracam co prawda z jednodniową obsuwą, ale jak na razie moje postanowienie, by wrzucać rozdział maksymalnie co dwa tygodnie zdaje się sprawdzać. Zobaczymy, jak długo uda mi się utrzymać tę zależność.
Czekałam na ten rozdział, odkąd zaczęłam pisać trzecią część. Ciężko było mi się do niego zabrać, ale jak już przyszło co do czego... Już dawno nie pisało mi się tak sprawnie i lekko. Niebywale mnie to cieszy, bo jest to niewątpliwie jeden z tych ważnych i przełomowych rozdziałów. Co lepsze jestem z niego nawet zadowolona, a to u mnie niewątpliwy wyczyn.
Następny powinien pojawić się równie szybko. Mam ostatnio wenę na AC.
Zapraszam również na mojego reaktywowanego bloga: Śmierć w lustrzanych odłamkach Trochę mi to zajęło, ale udało mi się powrócić i do tej historii. Tym razem w planach zero porzucania, mam pięćdziesiąt procent szans, że uda mi się wytrwać w postanowieniu ;)

Do napisania,
Klaudia

5 komentarzy:

  1. Dobra, po kolei. Bo znów się dzieje i wypadałoby zacząć od początku, chociaż najchętniej przeskoczyłabym od razu do środka – bo tam uśmiechałam się jak głupia, najpewniej wiesz czego. Tak, tak! Jakby jeszcze coś Cole'a tam zjadło, byłoby idealnie. :D
    Ale od początku.
    Evanescence zdecydowanie Ci służy. Ten kawałek jest szczególny, a sama słuchałam go tyle razy, że już od dawna lecę tę perełkę z pamięci. No i, naturalnie, pasowała idealnie. <3
    Scena z Williamem zawsze na plus. Serio go lubię, a kiedy tak ojcuje Cat, to już w ogóle. Jego rola ogólnie jest świetna – oczywiście wtedy, gdy trzymać go w ryzach i nie pozwolić za bardzo się panoszyć. Ogólnie było uroczo, a jak wyskoczył z tym, jak miały się sprawy między Danielem a Cole'em, to już w ogóle złoto.
    Cóż, po zaręczynach. I tak, jestem tym usatysfakcjonowana, co chyba już na początku jasno wyraziłam. Bo owszem, to egoista. I jak niejeden na jego miejscu już dawno by zmądrzał, Cole wydaje się tak zapatrzony w siebie i oporny, że w sumie nie ma co się cackać. Cat też już nie ma do niego siły. Teraz tylko obawiam się, co ten geniusz ze złamanym sercem może zrobić, zwłaszcza że jakoś tak łatwo wyobrazić mi go sobie w roli zdrajcy... Męska duma i te sprawy.
    Co planuje Catherine? o_O Na pewno chce stworzyć mieszańca, co samo w sobie brzmi niepokojąco. Rozmowa z Dehlią była urocza, ale to wstęp do czegoś, co wyszło Ci genialnie, choć na swój sposób przerażająco. Ta zmiana w Catherine jest aż nadto wyczuwalna, a relacja z Jamesem, którego zna zaledwie chwilę... Ich rozmowa była fascynująca. Kij, że facet był podpity – liczy się, że aż za dobrze się rozumieli. Mam wrażenie, że to na swój sposób ludzka natura w pigułce, bo każdego z nas w jakimś stopniu ciągnie do tego, co złe. Jednych bardziej, drugich mnie, ale jednak.
    Mogłabym spróbować się rozpisać, ale że zbytnio korci mnie, by czytać dalej... Swoją drogą, świetna sprawa z tym kasynem. Te przejścia między scenami wyszły Ci świetnie, tak jak i sam opis miejsca. Przynajmniej ja wczułam się w klimat. Zresztą obie wiemy, że kocham dobre opis. :D

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
  2. A już myślałam, że skoro 69 to będzie na koniec ruchańsko... Meh, muszę w końcu dorosnąć :'(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero zauważyłam ten komentarz XDD

      Oj Gabryś, dojrzała czy nie, i tak cię kocham jak stąd na księżyc <3

      Usuń
  3. Wróciłam po długiej przerwie do czytania :D Długo mnie nei było ale szczerze nie miałam niestety czasu na czytanie, do tego popsuł mi się komputer i nie miałam jak Cię czytać, nie pomyślałam że przecież mogę na telefonie :D mniejsza :) wróciłam i wkręciłam się na nowo w historię... miałam żal o usmiercenie Daniela ale potem się przyzwyczaiłam do tej mysli że musiał odejśc a tu bach znów wraca :D Cieszy mnie to nie zmiernie :D Wkurza mnie Cole i cieszę się ze w końcu Cat powiedziała mu co myśli o nim :D Ten rozdział bardzo interesujący:D coś mi si ę wydaje że z tym mężczyzną będzie coś więcej :D aczkolwiek mogę się mylić :D Lecę do następnego rozdziału :D

    Ps-Nie wiem jak Ty to robisz ale muzyka jest idealna do tej historii :)

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha mam wyjątkowe szczęście do muzyki - tego typu perełki same mnie znajdują. Poza tym duże zasługi mają w tym moi przyjaciele, który doskonale wiedzą, kiedy podrzucić mi coś nowego, by zmotywować mnie do pisania :)

      Usuń