piątek, 9 marca 2018

Rozdział 66



"To zaczyna się bólem, po którym następuje nienawiść 
Nie, nie wierzę, że ludzie rodzą się, aby być mordercami
 Nie wierzę, że świat nie może być ocalony
 W jakim świecie my żyjemy, gdzie miłość podzielona jest przez nienawiść? 
Sprzedając nasze dusze bez powodu, wszyscy musimy śnić o życiu daleko stąd
 W tak zimnym świecie..."






Nazywam się Catherine Evans, mam osiemnaście lat. I jestem morderczynią.
Brzmi jak nieudolna parodia pierwszego spotkania anonimowych alkoholików, ale na moje nieszczęście właśnie tak prezentuje się moja rzeczywistość. I to od kilku dobrych miesięcy.
Najpierw wywoływało to we mnie obrzydzenie. Gardziłam samą sobą, a już szczególnie tym, kim byłam. Po uśmierceniu pierwszej ofiary to nie Katerinę uważałam za moje największe przekleństwo, a mój wampiryzm. Przez bardzo długi czas nie potrafiłam spojrzeć na siebie w lustrze. Z moją psychiką z dnia na dzień było coraz gorzej. Przestałam przyjmować krew, jednak mimo to wciąż widziałam ją wszędzie wokół – a przede wszystkim na moich dłoniach. Moje rozchwianie mogło się jednak brać nie tyle z przeświadczenia, że zbrodni się dopuściłam, co po prostu z faktu, że zamordowałam kogoś bardzo mi bliskiego. Colin, bo to on otrzymał niezbyt zaszczytny tytuł mojej pierwszej ofiary, zaledwie w ciągu jednej nocy wywrócił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Od tamtej pory nic nigdy nie było już takie samo.
Prawdopodobnie dlatego kolejnej zbrodni dopuściłam się już z pełną premedytacją.
Nie planowałam uśmiercania Sophie. To była kompletnie spontaniczna decyzja, którą starałam się odwlekać najdłużej, jak tylko potrafiłam. Ale to była tak irytująca dziewczyna… Dodatkowo postawiła mnie w sytuacji bez wyjścia – albo ona, albo ja. Nie mogłam ryzykować przegranej, to nie było w moim stylu. Kiedy więc zaatakowała, odparłam atak. W konsekwencji brocząc jej słodką krwią moje sumienie.
Zabójstwo i morderstwo – zwroty, które nierzadko stosuje się wymiennie. Jednak dla mnie, osoby, która dopuściła się jednego i drugiego, mają one zupełnie inne znaczenie. Ich wydźwięk emocjonalny jest zupełnie inny. Zabiłam swoich rodziców, ponieważ urodziłam się jako owoc klątwy Kateriny. To przeze mnie Nocni ich wytropili i zabili. Zabójstwo z reguły bywa zbiorowe, ofiary pozostają bezimienne i dość szybko zapomniane. Można też zabić kogoś w afekcie. Morderstwo jednak z reguły bywa zaplanowane, dopracowane pod każdym kątem. Zamordowałam więc Sophie, praktycznie bezimienną członkinię jej świty, a nawet Colina czy Seana, Nocnego, który był jedynie kukiełką w przedstawieniu wykreowanym przez mojego brata. Wystarczyło pół minuty bym z ofiary stała się chłodnym, opanowanym, skupionym na przeciwniku katem.
− Catherine, dobrze się czujesz?
Objęłam się ciaśniej ramionami, czując, jak przechodzi mnie dreszcz. Mimo ogrzewania, które na moją prośbę załączył Cole – co latem, w dodatku w Nevadzie, było dość niepokojące – wciąż doskwierał mi przenikliwy chłód.
− Możesz jechać szybciej? – westchnęłam, kątem oka spoglądając na licznik.
− Wiozę Królową, wybacz, że wolę zachować najwyższe środki ostrożności – sarknął, przerzucając bieg na wyższy.
− To może trzeba było na akcję wyposażyć się w opancerzonego SUV-a a nie sportowe autko – odgryzłam się, odwracając głowę w stronę szyby. Przewijający się za oknem krajobraz przy tej prędkości przyprawiał mnie o mdłości. – Issa się odzywała? – zapytałam, oglądając się przez ramię na Willa.
Nocny zrezygnowany pokręcił głową i wsunął telefon do kieszeni. Dostrzegając jednak moje spanikowane spojrzenie wyciągnął go ponownie i ułożył w dłoni tak, byśmy oboje byli w stanie wychwycić moment, w którym czarny jak na razie ekran rozświetli się, zwiastując nadejście połączenia.
Potarłam dłońmi o siebie, próbując się rozgrzać. Z racji mojego mieszanego pochodzenia nie powinnam być w stanie odczuwać chłodu. Jak dotąd nigdy nie był on dla mnie aż tak dotkliwy. Powodem tego mogło być jednak to, że tym razem nie brał się on z warunków atmosferycznych, a mojego wnętrza.
Byłam przerażona. Świadomość, że Will miał rację i spotkanie w kościele było swoistą zasadzką, paraliżowała mnie. Pędziliśmy teraz na łeb na szyję z powrotem do Vegas, by sprawdzić, jak wielkich szkód dokonał wróg pod naszą nieobecność. Bilecik z przestrogą, który znalazłam wśród szczątków świętej figurki wręcz parzył mnie przez materiał spodni. Ja jednak nie chciałam nikogo słuchać, za bardzo polegając na swojej intuicji, która, moim zdaniem, jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
Że też akurat dziś musiało być inaczej…
Przegrałam już jedną bitwę. Dałam się zwieść, wskutek czego poległo wielu oddanych mi ludzi. Teraz, kiedy ten sam przeciwnik wywołał wojnę, czułam się nieprzygotowana. Przeświadczenie, że bezczynnie krążymy w kółko spędzało mi sen z powiek. Byliśmy wiecznie obserwowani i sprawdzani. Wróg znał wszystkie nasze słabości, wiedział jak i kiedy zaatakować, by osiągnąć swój cel. A ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, z kim przyszło mi się mierzyć. Kompletnie zignorowałam pierwszą i najważniejszą zasadę, tą mówiącą o tym, by należycie poznać swego wroga, bezmyślnie rzucając się w wir walki.
Teraz musiałam płacić za swoją nieuwagę najwyższą cenę.
W takich momentach uderzała mnie myśl, że byłam za młoda, by przewodzić tym wszystkim ślepo oddanym mi ludziom. Nie znałam mechanizmów wojny, poruszałam się po omacku z nadzieją, że tym razem uda mi się zrobić coś dobrze. Zdawałam sobie sprawę jedynie z tego, że śmierć była jednym z przymiotów wojny i nie dało się tego w żaden sposób obejść. Z dwojga złego wolałam być jednak tą, która tę śmierć zadaje, nie zaś jest zmuszona mierzyć się z jej konsekwencjami.
− Musisz się uspokoić, Catherine – odezwał się Will, ostrożnie dotykając mojego ramienia. – Twoje kły…
Kiedy mocniej zacisnęłam usta, poczułam, jak końcówki moich zębów wbijają się w skórę. Spróbowałam je wsunąć, jednak bezskutecznie. Byłam zbyt zdenerwowana, by należycie się wyciszyć. Kły w takich sytuacjach reagowały instynktownie. Z drugiej jednak strony nie chciałam jeszcze ich chować. Z racji, iż ostatnio żywiłam się krwią przetworzoną, nie potrzebowałam ich wysuwać. Zapomniałam przez to, o ile bardziej potężna czułam się dzięki nim. To one sprawiały, że byłam, kim byłam. Może zaczęłabym wywoływać wśród poddanych większy respekt, gdybym częściej się z nimi obnosiła?
Ledwo Cole zdążył zatrzymać auto na podjeździe, pognałam w kierunku wejścia do hotelu. Larissa, wyczuwając, że przyjechaliśmy, wyszła mi naprzeciw. Jej wyprana z emocji twarz była pierwszym, co ujrzałam.
A potem poczułam krew.
Przepchnęła się obok wampirzycy, podążając za nieprzyjemnym, nieco przegniłym zapachem. Moje kroki do tej pory były pewne i sprężyste, jednak im bliżej znajdowałam się salonu, tym szybciej opuszczała mnie odwaga. Ostatecznie tylko zajrzałam do środka, podpierając się o futrynę. Na widok leżącego na stole ciała zakrytego białym materiałem ogarnęły mnie mdłości.
− David – wypaliłam, rozpoznając w fetorze śmierci domieszkę zapachu mojego poddanego.
Kilku zebranych wokół niego Nocnych podniosło głowy na dźwięk mojego głosu. Żaden z nich się nie odezwał, jednak ze sposobu, w jaki na mnie patrzyli, sama wyciągnęłam odpowiedź.
− Królowo. – Larissa dość brutalnie szarpnęła mnie za ramię, nie pozwalając mi tym samym odchylić materiału zakrywającego zwłoki. – Musisz coś wiedzieć, zanim postanowisz go pożegnać.
Spojrzałam wymownie na jej dłoń, która wciąć ciasno owijała się wokół mojego przedramienia, dlatego też wampirzyca szybko się zreflektowała. Upewniwszy się, że wysłucham tego, co ma mi do powiedzenia, nieznacznie się wycofała.
− Musieliśmy to zrobić – wyszeptała. Dopiero kiedy wskazała na siebie, dostrzegłam, że jej ubranie jest podarte i zakrwawione. – On nie dał nam wyboru. Nie mogliśmy ryzykować i…
− Co się stało? – przerwałam jej ostro.
Larissa spuściła wzrok, jakby w obawie przed moim gniewem. Odwróciłam się więc w stronę pozostałych Nocnych, chcąc wyciągnąć informacje od nich.
− Zaatakował nas – wyznał Zach, wampir, który podobnie jak Issa należał do szwadronu ratunkowego. Jak się okazało, nigdy nie mieli okazji, by wyjechać za nami z Vegas. – Nie reagował na swoje imię.
− Zupełnie, jakby nas nie rozpoznawał – dorzuciła blondwłosa, skulona za Zachiem wampirzyca.
W tłumie odszukałam wzrokiem Williama, na którego twarzy widoczny był sceptycyzm. On również niewiele rozumiał z wypowiedzi moich poddanych.
− To szaleństwo – mruknęłam, przyglądając się zebranym. – Nic, z tego, co powiedzieliście, nie ma sensu.
− A myślisz, że my coś z tego rozumiemy? – naskoczyła na mnie Larissa. – Chciałabym, żeby brzmiało to logiczniej, ale najwidoczniej takie tłumaczenie w ogóle nie istnieje.
Niewiele myśląc, odsłoniłam płachtę. Miałam dość tłumaczeń, które i tak niczego nie wnosiły.
Chciałabym powiedzieć, że to widok trupa tak mną wstrząsnął, jednak z racji, iż był to nieodłączny element mojej egzystencji, udało mi się nawet nie wzdrygnąć. Czekałam na przypływ żalu czy bólu, ale nic takiego nie nastąpiło. A wszystko dlatego, że na objętej zaawansowanym stadiem rozkładu twarzy nie potrafiłam dostrzec rysów mojego poddanego.
− Kto to jest, do cholery? – wyszeptał znajdujący się tuż za mną Will.
Ciało było poszarzałe, w niektórych miejscach praktycznie nadgniłe. Odór samotrawiącego się ciała nie pozwalał normalnie oddychać. Myśl, że jeszcze godzinę temu ta kupa nadgniłego mięsa była moim poddanym była zbyt absurdalna do zaakceptowania nawet przeze mnie – osobę, która widziała w swoim życiu właściwie wszystko.
– Spójrz – wyszeptał Will, stając obok mnie. Ostrożnie, z nieskrywanym obrzydzeniem dotknął ciała, podwijając nieznacznie rękaw bluzy Davida.
Pochyliłam się, by lepiej przyjrzeć się nabrzmiałym wręcz czarnym żyłom na jego przedramionach.
– Już to widzieliśmy – mruknęłam, dla pewności sprawdzając, czy wszystkie żyły na ciele wyglądają podobnie. – U Cole’a, kiedy ktoś podał mu jad Masona. Wiem, co chcesz powiedzieć – dodałam szybko, ostrzegawczo unosząc palec. – Ale to nie jest zasługa Masona. Ktoś go wykorzystuje.
– Myślicie, że tak bym skończył, gdyby Mas zawczasu nie podał mi swojej krwi? – wtrącił cicho Cole, stając w bezpiecznej odległości od ciała. Dzięki łączącej nas więzi doskonale wiedziałam o piekle, które na nowo rozgrywało się w jego umyśle, ilekroć spoglądał na denata.
– Ty dodatkowo miałeś w organizmie krew Catherine – oznajmił jak zwykle opanowany William. – Nie wiemy, jakby to wszystko się potoczyło, gdybyś był pozbawiony tego niewątpliwego przywileju.
– Trzeba przebadać ciało, zanim rozłoży się całkowicie – przerwałam ich debatę, spoglądając przez ramię na Larissę.
Odpowiedź wampirzycy nawet mnie nie zaskoczyła. Czasem żałowałam, że tak rzadko okazuję jej swoją wdzięczność. Mimo iż zaczynała, stając przeciwko mnie, teraz była tą najbardziej mi oddaną.
– Już zleciłam ekspertyzę. Powinniśmy otrzymać wyniki nazajutrz.
– W takim razie nic tu po mnie – westchnęłam, po raz ostatni spoglądając na ciało. – Witaj i żegnaj, towarzyszu – wyszeptałam, z niezrozumiałego dla mnie powodu przechodząc na język bułgarski. – Twoje oddanie nie zostanie ci zapomniane.
Will, który chyba jako jedyny zrozumiał to, co powiedziałam, uśmiechnął się do mnie w sposób, którego jak dotąd jeszcze mi nie prezentował – ciepło i czule. Znałam go jako tego, który trzyma emocje na wodzy, kierującego się w życiu zasadami stoików, dlatego też tak gwałtowna zmiana nieco mnie zaskoczyła.
– Mamy go pogrzebać? – zapytał Zach.
Odwróciłam wzrok od Williama, w pełni koncentrując się na moim drugim poddanym.
– Spalić – sprostowałam. – Nie ma sensu bawić się w ceremoniały, które i tak na nic się zdadzą. Nie ma co liczyć na odpuszczenie grzechów i zmartwychwstanie ciała...




– Mało ci na dziś atrakcji? – jęknął Will, drepcząc za mną w stronę gabinetu. – Catherine, dopiero co pochowaliśmy jednego z naszych. Powinnaś trochę odpocząć, okazać mu należny szacunek…
– Nie mamy czasu nawet na pieprzoną minutę ciszy w imię zmarłego – warknęłam, z łoskotem uchylając drzwi. – Jeśli myślisz, że zasnę ze świadomością, że ona… Co ty tutaj robisz?
Daniel bardzo powoli zadarł głowę do góry. Jego nieśpieszne ruchy nie brały się jednak z tego, że próbował ze mną pogrywać, a po prostu z tego, iż jego organizm był osłabiony. Na widok cieni pod jego oczami i jego zapadniętych policzków coś mnie tknęło.
– Chryste, nikt ci nie dał krwi, odkąd się tu znalazłeś? – mruknęłam, podchodząc do niego. Nie bawiąc się w poszukiwania klucza, po prostu jednym szarpnięciem zerwałam ciążące na jego nadgarstkach kajdany. – Chodź, ogarnę ci jakiś prysznic i kolację. A ty – zwróciłam się do Willa – poproś kogoś o przygotowanie izolatki na nowego rezydenta.
Nie wiem, kto był zaskoczony bardziej – Will czy dopiero co uwolniony z więzów Daniel. Mimo to żaden z nich nie zaoponował, co wzięłam za dobry znak.
Czułam się dziwnie, przemierzając korytarze hotelu z Danielem obok. Chyba wciąż podświadomie nie pogodziłam się z faktem, że on naprawdę tu był. Odkąd jednak pojawił się w naszym domu, nie miałam chwili, by na spokojnie wszystko przemyśleć. Przyjęłam do wiadomości jego obecność pod moim dachem, ale w głębi duszy wciąż nie potrafiłam zaakceptować tego, że wrócił. Pozbawiona człowieczeństwa przestałam przywiązywać do tego tak dużą wagę. Mijały dni, a ja wciąż spoglądałam na Daniela jedynie jak na skorupę, znajomą powierzchnię, z którą moje dawne ja wiązało tak wiele wspomnień. Doskonale pamiętałam naszą pokręconą, miłosną historię, wszelkie wzloty, upadki i zawirowania.
Nie pamiętałam tylko, jak to było kochać Daniela Shane’a. I chyba właśnie to w tym wszystkim było najgorsze.
Oczywiście dla niego. Po mnie spływało to jak po kaczce.
– Czyste ręczniki znajdziesz w szufladzie – poinstruowałam go, otwierając przed nim drzwi do mojej łazienki. Spojrzałam na leżącego na łóżku Cole’a, który wyglądał na wyraźnie zaskoczonego widokiem nas dwoje w sypialni. – Za to w szafce pod umywalką powinieneś znaleźć maszynki do golenia i pozostałe przybory toaletowe. Nie będziesz miał nic przeciwko uszczknięciu twoich zapasów, prawda, kotku? – zawróciłam się do narzeczonego z przesadzonym uśmiechem, próbując desperacko zmniejszyć panujące między nami napięcie.
Cole zamrugał, próbując zapewne oswoić się z sytuacją.
– Pewnie, nie krępuj się.
Daniel jedynie skinął przyjacielowi głową, po czym wyminął mnie bez słowa i zatrzasnął się w łazience. Nie drgnęłam ani o milimetr, dopóki nie usłyszałam lecącej spod prysznica wody. Dopiero wtedy się rozluźniłam.
– Wyjaśnisz mi, co to wszystko ma znaczyć? – mruknął Cole, kiedy usiadłam na łóżku obok niego.
– Może i trochę mnie poniosło – przyznałam, wzdychając ciężko. – Ale chociaż tyle jestem mu winna, nie?
– Nic nie jesteś mu winna – sprostował Cole ostro. – To od teraz nasz wróg, kotku. Wróg, dezerter i pozostałe zło wcielone.
Wywróciłam oczami, po czym ułożyłam się na łóżku obok niego. Cole wyciągnął dłoń, zachęcając mnie do tego, bym wsunęła się w jego objęcia, ale nie skorzystałam z jego propozycji. Zamiast tego obróciłam się na plecy.
– Chyba trochę przesadzasz – szepnęłam, mimowolnie układając dłoń na brzuchu. – Jeśli dobrze wszystko poprowadzę, stanie się użyteczny.
– Masz na myśli informacje? – parsknął. – Próbowałem, kotku. I nic z niego nie wyciągnąłem.
– Bo to nie ty nosisz pod sercem jego bękarta.
Cole wsparł głowę na dłoni i spojrzał na mnie z góry.
– Planujesz go uwieść? – mruknął, nawet nie kryjąc swojego sceptycyzmu. – A jeśli się przeliczysz i tobie też odwali na jego punkcie?
– Nie mam czasu na romansowanie – warknęłam, dotknięta do żywego jego przytykiem. – Musimy działać szybko, jeśli chcemy objąć przewagę.
Cole westchnął, wolną dłonią dotykając mojego brzucha. Musnął ostrożnie pasek nagiej skóry, który ukazał się, kiedy podniosłam ręce, wskutek czego na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
– Myślałaś już nad imieniem? – zagadnął, asekuracyjnie zmieniając temat. Po tylu wspólnych miesiącach doskonale nauczył się już, że życie ze mną jest skomplikowane tylko wtedy, kiedy samemu się je sobie komplikuje. – W porównaniu z innymi kobietami ty nie masz na to dziewięciu miesięcy.
– To nie jest teraz istotne – mruknęłam.
Nie lubiłam, kiedy ktoś poruszał ten temat. Drażniło mnie mylne przeświadczenie ludzi z mojego otoczenia, że od teraz to cudowne maleństwo stanie się moim jedynym priorytetem. W rzeczywistości w ogóle mnie nie obchodziło. Na dobrą sprawę wciąż nawet nie czułam tego, że noszę je w sobie.
– Powinnaś skupić się na dziecku, Cat. Czemu od razu zakładasz, że będzie ono powodem twojej klęski?
– Wystarczy spojrzeć na to, kto jest jego ojcem.
Drzwi łazienki skrzypnęły cicho, kiedy Daniel je uchylił. Na jego widok machinalnie zacisnęłam usta, nie chcąc palnąć czegoś głupiego. Strąciłam dłoń Cole’a z mojego brzucha i wstałam, nie do końca wiedząc nawet, dlaczego. Czułam się jak małolata przyłapana przez rodziców na robieniu czegoś niedozwolonego.
– Cole, przyniesiesz Danielowi krew? – zagadnęłam, spoglądając na Turnera.
Nocny skrzywił się, nawet nie próbując ukryć swojego zniesmaczenia. Mimo to wstał posłusznie i skierował się w stronę wyjścia.
– Jak wrócę, dokończymy rozmowę – zaznaczył, znikając za drzwiami.
Tylko wywróciłam oczami na jego upór. Mógł gadać, co mu się podobało, ja jednak nie zamierzałam dalej ciągnąć tematu mojego nienarodzonego bękarta.
– Masz brudną tę koszulkę – mruknęłam, lustrując wzrokiem sylwetkę Daniela. – Kto cię uderzył? – zagadnęłam, nawiązując do jego opuchniętej, naznaczonej strupem dolnej wargi. Ze względu na niedobór krwi w jego organizmie nie regenerował się tak szybko, jak powinien.
– A obchodzi cię to?
– W sumie nie – przyznałam. – Ale mam ochotę na kogoś nawrzeszczeć.
Podeszłam do szafy i uchyliłam jej lewe skrzydło. Skrzywiłam się na widok panującego w niej bałaganu. Rzeczy moje i Cole’a zmieszały się, tworząc kłębowisko głównie ciemnych materiałów. Ze stosu udało mi się wygrzebać względnie niepogniecioną, granatową koszulkę. Wręczyłam ubranie Danielowi, udając, że nie zauważyłam jego zniesmaczonego spojrzenia.
– Cole nieźle się tu zadomowił, co? – zagadnął, zdejmując przez głowę swoją koszulkę.
Wywróciłam oczami na ten infantylny pokaz męskości i przysiadłam z powrotem na materacu łóżka.
– A obchodzi cię to? – prychnęłam.
Daniel włożył przez głowę świeże ubranie. Dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę, aby odpowiedzieć.
– W sumie to tak. Cholernie, żeby nie wyrazić się jeszcze dosadniej.
Zdusiłam ironiczny uśmieszek, który cisnął mi się na usta. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu jego zaangażowanie jedynie mnie bawiło.
– Och, jakież to urocze. Będziecie się o mnie bić? Z chęcią popatrzę.
Daniel skrzyżował ramiona na piersi, próbując przybrać obojętną minę. Widziałam jednak, jak przez jego twarz przebiegł grymas bólu. To był zaledwie ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, bym przekonała się o trafności mojej tezy.
– Gdybyś wtedy nie fajtnął, wysoce prawdopodobne, że to ty grzałbyś lewą połowę mojego łóżka – zauważyłam, dla własnej przyjemności drażniąc go jeszcze bardziej.
– Co się dziś stało, księżniczko? – zapytał nagle, zaskakując mnie zmianą tematu. – Zachowujesz się… inaczej.
Tym razem nie udało mi się powstrzymać uśmiechu.
– W końcu coś zrozumiałam, Danielu. Coś, co zmieniło wszystko.
– Coś, co zmieniło ciebie – sprostował, przyglądając mi się podejrzliwie.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się szerzej. Po raz pierwszy od bardzo dawna byłam szczerze rozbawiona. Jeszcze trzy miesiące temu w taki stan potrafiła wprawić mnie jedynie Lydia. Teraz wystarczyło, bym po raz kolejny złamała serce byłemu kochankowi.
Ciekawa odmiana, nie powiem, że nie.
– To nie jesteś ty, księżniczko – westchnął, bezradnie opuszczając ramiona wzdłuż boków.
– Mylisz się, najdroższy. Jeszcze nigdy nie czułam się bardziej sobą.
Nazywam się Catherine Evans, mam osiemnaście lat. I jestem morderczynią.
A to dopiero początek mojej historii.





†††††††††††† 



Dobry wieczór!
Dziś znów krótko i właściwie niepotrzebnie, kolejny rozdział do kolekcji zapchajdziurę, ale jestem z niego wyjątkowo zadowolona. Jest taki... uczuciowy. Napisanie go zajęło mi zaledwie dwie godziny, a to nie zdarzyło się jeszcze nigdy. Z reguły skrobię rozdział całymi tygodniami. Jednak teraz tyle się we mnie tego wszystkiego zebrało, że machnęłam notkę w przeciągu jednego popołudnia.
To prawdopodobnie ostatni rozdział, jak tu wstawiam.Przez najbliższe dwa miesiące może tu zapanować podejrzana cisza. Nie mogę jednak odkładać przygotowań do matury w nieskończoność. W maju jednak wrócę do Was ze zdwojoną siłą, obiecuję! Poprzysięgłam sobie zakończyć AC przed trzecimi urodzinami tego bloga, także przede mną niemałe wyzwanie!
Dziękuję za obecność. Co tu dużo gadać - bez Was właściwie by mnie tu nie było.

Do napisania! xox

3 komentarze:

  1. Bardzo barwne opisy,ciekawa fabuła. Pisząc to dajesz innym alternatywę do spędzania wolnego czasu. Masz talent do pisania i umiesz go wykorzystać.
    Przy okazji zachęcam do przeniesienia się w świat mojej książki, na blogu: http://mynewbook25.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielbię Cię za ten wstęp, wiesz? I jej przemyślenia. To jest tak inne, że wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Jakoś przywykłam do miotającej się na prawo i lewo Cat, ale teraz... To Katerina, prawda? Pod każdym względem, chociaż... też niekoniecznie, bo ze wcześniejszych wzmianek pamiętam, że ona kochała Jonathana i jego dziecko. Cat po prostu całkowicie się wyłączyła – i to jest zarazem fascynujące, jak i przerażające.
    Działanie tej trucizny, którą oberwał Cole... Czemu? ;____; Nie mógł być pierwszą ofiarą, zamiast tego biednego Nocnego? No nie mógł, zwłaszcza z tym swoim wysokim mniemaniem o sobie? Wiesz jak ja bym się ucieszyła?
    Tak czy inaczej, pomysł genialny i wciąż myślę, do czego Ty zmierzasz. No i Daniel... Ja tam i tak jestem za tym, że facet postawi na swoim. Choć trochę, bo za wiele ich łączyło, by tak całkiem zapomnieć o tej relacji. Ona też nie potrafi, chociaż z uporem wmawia sobie coś innego.
    Przemyślenia o ciąży też są ciekawe. Ta niechęć... Czekam aż coś drgnie, bo to mógłby być przełom.

    Nessa

    OdpowiedzUsuń