niedziela, 24 grudnia 2017

Rozdział 63



"A może jest to jakiś nowy początek piękna i złości?
Kiedy ta pasja zniknęła? 
Kiedy tak zbladłem?
Bez ciebie mój świat jest ciemnością.
Tym razem już nie pozwolę ci odejść..."





Usiadłam za biurkiem, kompletnie ignorując zgromadzonych w gabinecie. W gniewnym, nie do końca zależnym ode mnie odruchu zaczęłam machać bosą stopą, od czasu do czasu uderzając piętą o podłogę. Jednocześnie skubałam zakrwawiony materiał spódnicy, próbując zebrać w logiczną całość wydarzenia, które miały miejsce zaledwie godzinę temu. Starałam się przeanalizować każdą minutę balu, chcąc dojrzeć, w którym momencie popełniliśmy błąd. Pomijając oczywiście to, że w ogóle nie spodziewaliśmy się ataku – bo, jakby nie patrzeć, przede wszystkim to nas zgubiło. Z tego też względu dostanie się do hotelu nie stanowiło dla naszych wrogów najmniejszego problemu. Wkradli się w nasze łaski, uśpili czujność… I zaatakowali, kiedy najmniej się tego spodziewaliśmy. Zabili kilkoro Nocnych, którzy stanęli na ich drodze, stając w mojej obronie, porwali bogu ducha winnego Masona. My w zamian dostaliśmy jedynie dwóch jeńców – z czego jeden z nich był martwy, a drugi… Cóż, drugi podszywał się pod mojego zmarłego kochanka.
Bo przecież i bez tego w moim życiu wręcz wieje nudą...
Spojrzałam na siedzącego naprzeciwko mnie nie-Daniela, zastanawiając się, jakim cudem mógł tak bardzo go przypominać. Głos, nawet przydomek, którego użył, zwracając się do mnie… Albo byłam tak odwodniona i zmęczona, że zaczynałam świrować, albo naprawdę coś było na rzeczy.
Tyle że jedynym możliwym scenariuszem, który mogłabym przyjąć, było to, że przede mną naprawdę siedział ten Daniel. Ale czy mogłam w ogóle brać to pod uwagę, skoro przed dwoma tygodniami na własne oczy widziałam, jak mój ukochany umiera, a wraz z nim resztki mojego człowieczeństwa?
Dobry Boże, miej litość nad moją zbłąkaną duszą…
– Trzeba uprzątnąć ciała z salonu – wyszeptałam, nie podnosząc wzroku na żadnego z moich poddanych. Myślenie o śmierci naszych pobratymców niezmiennie wywoływało we mnie wyrzuty sumienia.
– Larissa wszystkim się zajęła – oznajmił łagodnie William, ostrożnie pokonując dzielący nas dystans.
– A co z trupem z izolatki? – Dopiero teraz odważyłam się spojrzeć na Nocnego. Z jego posępnej miny nie dało się jednak wyczytać więcej niż z napływających od niego emocji. – Powinien spojrzeć na niego ktoś, kto zna się na rzeczy, zanim wywalicie go w samo południe przed dom.
– Z izolatki? – Przez twarz Williama przebiegł grymas zdziwienia. – Czy to…
– Mason zniknął – ucięłam, ponownie spuszczając wzrok na szkarłatną plamę szpecącą przód mojej sukni ślubnej. Westchnęłam ciężko, kładąc dłonie płasko na udach. – Nasze położenie prezentuje się coraz gorzej, Williamie.
Spojrzeliśmy po sobie, bezgłośnie próbując zdecydować, co zrobić najpierw. Will był zdania, że nie ma sensu odkładać przesłuchania na później. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że później może wcale nie być nam dane – tak jak w przypadku Masona. Tygodniami zwlekałam z rozmową z bratem, a teraz mogłam już nigdy więcej go nie zobaczyć. Straciliśmy jedynego informatora. Może nie był zbytnio wiarygodny, szczególnie w ostatnim czasie, ale przynajmniej znał, wiedział jak funkcjonuje. A może nawet również zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego ta tajemnicza Ona próbuje zająć moje miejsce.
– Na pewno dobrze się czujesz, najdroższa? – zapytał ostrożnie William. Po moim wybuchu sprzed kilku minut naprawdę wolał nie nadwyrężać mojej cierpliwości. – Straciłaś mnóstwo krwi. W twoim stanie…
– Ktoś mnie otruł, Williamie – wyszeptałam, ze znużeniem kręcąc głową. – Gorzej nie będzie.
Nocny wyprostował się jak struna, słysząc moje słowa. Jego oczy momentalnie pociemniały jeszcze bardziej, przysłonięte szkarłatną, gniewną mgiełką.
– Kto w ogóle miał czelność otruć Królową?! Niech go tylko dorwę…
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by ostudzić zapał wampira do siania terroru. Przycichł, ponownie oddając dowodzenie mnie. Doceniałam gest, nawet jeśli z wielką chęcią zrzekłabym się całej odpowiedzialności i zwyczajnie poszła się położyć.
Przestałam machać stopą. W zamian tego uniosłam dłoń do ust i przesunęłam kciukiem po dolnej wardze. Raz i drugi, za każdym wspominając słodki pocałunek, który złożył na niej Cole. Zdawał się być nieznaczący i do niczego niezobowiązujący, jednak im dłużej nad tym wszystkim myślałam, tym realniejszy stawał się rozpościerający się w mojej głowie scenariusz. W końcu nie byłby to pierwszy raz, gdyby mężczyzna, którego kochałam, próbował się mnie w ten sposób pozbyć…
Ponownie spojrzałam na nie-Daniela, który od piętnastu minut nie zmienił pozycji. Chłopak, jakby wyczuwając na sobie mój wzrok, również zadarł głowę do góry. Przez krótką chwilę po prostu na siebie patrzyliśmy – ja oceniająco, on zaś pewnie i zadziornie. Najbardziej frustrujące w tym wszystkim nie było to, że mimo swojego położenia, ten nie przestawał się uśmiechać, zaś to, że nie czułam z nim żadnej, chociażby najmniejszej nici porozumienia. Przez to, że nie byłam w stanie odbierać jego emocji, nie potrafiłam go rozgryźć. Kim był i dlaczego pojawił się akurat teraz, wciąż pozostawało dla mnie zagadką.
– Gdzie go znaleźliście? – zapytałam Willa, nie odrywając przy tym wzroku od podejrzanego. Liczyłam na to, że w końcu coś go zdradzi, jakiś gest, chociażby mrugnięcie. Miałam jednak do czynienia z naprawdę trudnym zawodnikiem.
Nie tak łatwo jednak oszukać oszusta, czyż nie?
– Kręcił się nieopodal hotelu. Nalegał na audiencję – dodał Nocny z kpiną. – Skoro sam się o to prosił… Kim jestem, by mu odmawiać?
– Ja go przesłucham – westchnęłam, zmieniając pozycję. Wyprostowałam się na fotelu, plecy wygodnie opierając o zagłówek. Miałam nadzieję, że dzięki temu przestanę wyglądać jak zagubiona i udręczona życiem. – Ty znajdź dla mnie Cole’a.
William drgnął, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Powiodłam spojrzeniem w jego stronę, unosząc jedną brew. Chociaż bardzo starał się nad sobą panować, w końcu pękł, zarzucając mi swoistą nieodpowiedzialność.
– Już wzeszło słońce, najdroższa – mruknął, choć oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że był to marny argument.
– Zupełnie jakby ciebie, albo co dopiero jego, było ono w stanie powstrzymać.
– Nie powinienem zostawiać cię samej – bronił się dalej, próbując nakłonić mnie do zmiany decyzji. Sporo ryzykował, ale intencje miał dobre. – Ostatnim razem nie skończyło się to najlepiej…
Założywszy nogę na nogę, znów zaczęłam wymachiwać bosą stopą. Do tej pory nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak dobry był to sposób rozładowywania napięcia i złości.
– Ochronisz mnie, sprowadzając tu mojego narzeczonego. Najlepiej w jednym kawałku – dodałam wymownie. Nie od dziś było wiadomo, że tych dwoje zwyczajnie za sobą nie przepadało.
Czekając na odpowiedź Willa, kątem oka spojrzałam na nie-Daniela, którego wzmianka o moich zaręczynach wyraźnie poruszyła.
Ach, więc to tak…
– Potrzebujemy go tutaj – dorzuciłam ciszej, mając nadzieję, że Will da się nabrać na mój udawany, czuły ton i pozwoli mi działać.
Mimochodem zsunęłam lewą, naznaczoną pierścionkiem dłoń na mój ukryty pod poplamioną suknią brzuch, wciąż nadzwyczaj płaski nawet mimo siedzącej pozycji, tym samym ubarwiając moje drobne kłamstewko.
Willowi nie potrzeba było więcej. Na jego wargi wpłynął szeroki uśmiech, kiedy zrozumiał, do czego zmierzam. Wystarczyła tylko odrobina sprytu i fałszywych zapewnień, by zwieść nawet najmniej podatnego na mój urok wampira.
– Oczywiście. – Złożył w moją stronę głęboki, może nieco zbyt nadgorliwy ukłon. – Zrobię, co w mojej mocy, by sprowadzić do was Turnera.
– Zacznij od przeczesywania okolicznych barów – westchnęłam, tym samym zatrzymując go w drzwiach. – Jego ambiwalencja jest aż nader wymowna.
– Myślisz, że byłby na tyle głupi, by znów to zrobić?
– A czego niby się po nim spodziewałeś? Przecież to Cole.
W odpowiedzi Will jedynie wywrócił oczami. Upewniwszy się, że na pewno nic mi nie grozi, a w pomieszczeniu poza mną i nie-Danielem znajdują się również inne wampiry, skierował się do wyjścia.
Powiedzieć, że odetchnęłam z ulgą, kiedy zniknął z zasięgu mojego wzroku, byłoby niedopowiedzeniem roku. Na co dzień nie przeszkadzała mi jego obecność, jednak dziś jego mądrości zaczynały mnie powoli przytłaczać.
Na moment przymknęłam powieki, starym sposobem próbując odepchnąć mrok i wyrzuty sumienia jak najdalej od siebie, przynajmniej na chwilę. Jeśli chciałam porządnie przeprowadzić tę rozmowę, nic nie mogło mnie rozpraszać. A wryty w moją podświadomość obraz zdobiących mój salon trupów nieszczególnie pomagał mi w zgrywaniu twardej i nieugiętej Królowej.
– Wyjść – rzuciłam oschle, wodząc spojrzeniem po zgromadzonych. – Natychmiast. Usłyszę chociaż jedno ale, a naprawdę nie ręczę za siebie.
Nocni drgnęli, wyraźnie rozdarci między tym, co powinni, a tym, co im przykazałam. W przypadku moich odwiedzin u Masona było identycznie; ktokolwiek nie stałby na straży, miał obiekcje przed tym, by puścić mnie do niego samotnie. Ich nadopiekuńczość naprawdę zaczynała mnie drażnić.
A ja myślałam, że to w Akademii mnie tłamszono…
– Czy naprawdę muszę się powtarzać? – warknęłam, zrywając się z fotela. Nie wyszłam jeszcze co prawda zza biurka, ale nawet nie było takiej potrzeby. Nocni jeden po drugim zaczęli opuszczać gabinet, zostawiając mnie sam na sam z więźniem.
Nie-Daniel obejrzał się przez ramię, chcąc zapewne sprawdzić, czy wszyscy moi poddani dostosowali się do rozkazu. Skrzywił wargi w uśmiechu, kiedy jego wzrok natrafił na szczelnie zamknięte drzwi. Mimo bólu, jaki powodowały u niego kajdany, usiadł wyżej na fotelu, tym samym jeszcze mocniej wykręcając sobie ręce.
Położyłam obie dłonie płasko na blacie biurka i pochyliłam się delikatnie do przodu, zmniejszając dzielący nas dystans.
– Gramy na moich zasadach, jasne? Ja zadaję pytania, ty grzecznie odpowiadasz. I żadnego plucia krwią i srebrem – dodałam, wiedząc, że załapie iluzję. – Na pewno da się jakoś obejść tę waszą idiotyczną sztuczkę, a ty wyglądasz na oczytanego. Jakby co, jestem skłonna podrzucić ci jakiś synonim. Niemniej chcę wiedzieć wszystko. Co, jak, kiedy, z kim. Inaczej zrobi się nieprzyjemnie.
Wampir przygryzł dolną wargę, próbując mnie tym samym wyprowadzić z równowagi. Swoje jednak już widziałam; byle sztuczki nie były w stanie doprowadzić mnie do ostateczności. W końcu niełatwo było wykiwać Królową.
– Lubię cię w bieli, wiesz? – oznajmił, lustrując wzrokiem moją sylwetkę. – Gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, moglibyśmy zrobić z tej sukni pożytek.
– Mam ważniejsze sprawy na głowie niż hajtanie się w którejś z podrzędnych kapliczek Vegas – zauważyłam kwaśno, ponownie zasiadając w fotelu.
– Właśnie widzę. – Nie-Daniel w zamyśleniu pokiwał głową. – Naprawdę się tu odnajdujesz. To niesamowite. Masz zaledwie siedemnaście lat, a rządzisz jednym z największych w tej części Stanów klanem.
– Rządzę wszystkimi klanami – sprostowałam, dumnie zadzierając głowę. – No, może poza tym należącym do niej. Ale i to się wkrótce zmieni.
Nie-Daniel przechylił głowę, wskutek czego kilka przydługich kosmyków jego grzywki zasunęło mu się na oczy.
– Czyżby?
– Dysponuję bronią, o jakiej ona może jedynie pomarzyć – wyznałam, tylko w niewielkim stopniu naginając prawdę. – Straci poparcie wśród swoich popleczników szybciej, niż się tego spodziewa.
– Nie masz jej niczego do zaoferowania – prychnął. Jego kajdanki brzęknęły nieprzyjemnie, kiedy się poruszył.
– Na ten moment nie – odparłam, uśmiechając się tajemniczo. Plan, który pomału zaczynał tworzyć się w mojej głowie, nabierał konkretniejszych zarysów z każdą kolejną minutą. – Ale za kilka tygodni…
Nie-Daniel zamilkł, najwidoczniej po tych słowach tracąc zapał do dyskusji. Zamiast tego po prostu mi się przyglądał. Coś w tych jego pustych, ciemnych oczach wciąż mnie niepokoiło.
Nieśpiesznie podniosłam się z fotela, jednocześnie znudzona i nieco przytłoczona jego niemożliwymi do zinterpretowania spojrzeniami. Zaczęłam przechadzać się po gabinecie, tak naprawdę dopiero po raz pierwszy go zwiedzając. Większość spraw załatwiałam albo w salonie, albo po prostu w mojej sypialni. Rzadko kiedy wchodziłam do tego skrzydła. Tylko dzięki Williamowi to pomieszczenie wciąż tętniło życiem. Biurko zasłane było planami i mapami, oznaczonymi jego skrupulatnie notowanymi wskazówkami i poradami. Dopiero uważnie przyglądając się temu miejscu zrozumiałam, że przez ostatnie dwa tygodnie to właśnie on zrobił najwięcej w sprawie moich poddanych i Wielkiej Wojny, jak to zwykł ją nazywać. Podczas gdy ja tylko użalałam się nad sobą, on nie stawał w miejscu. Kopał głębiej, próbując opracować plan, który miał zapewnić nam bezapelacyjne zwycięstwo.
Obiecałam sobie, że kiedy wróci, należycie go przeproszę. Zarzuciłam mu lekkomyślność, chociaż sama zachowywałam się jak skończona hipokrytka, nie wiedząca tak naprawdę, czego chcę od życia. Wmawiałam sobie i wszystkim wokół, że jestem Królową, ale rzeczywistość prezentowała się o wiele mniej barwnie. Byłam zwyczajną małolatą, którą ktoś zmusił do włożenia ładnych ubrań i korony. Nie wiedziałam, jak rządzić. Sam oschły, władczy ton nie gwarantował utrzymania pozycji.
Jeden dzień. Zaledwie jeden dzień z dala od tego chaosu byłby wystarczający. Dwadzieścia cztery godziny pozbawione intryg, wyrzutów sumienia, krwi i siania terroru. Żadnych wojen, nieudolnego panowania, zwariowanych starszych braci uprowadzanych przez łaknące władzy potwory... Tylko ja, może jakaś dobra książka, film czy muzyczna składanka i kubek gorącej czekolady, którą kiedyś tak bardzo uwielbiałam.
Jak widać była to jednak zbyt duża prośba.
– Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? – zapytałam, na moment odrywając wzrok od papierów, które przeglądałam.
– Naprawdę pytasz, księżniczko? Myślałem, że to oczywiste.
– Oczywiste jest to, że osoba, za którą się podajesz, zginęła śmiercią tragiczną przed dwoma tygodniami – wycedziłam, pomału tracąc kontrolę nad swoim tonem. – Paradoksalnie to ja, osoba która przyrzekła go chronić, doprowadziła do jego ostatecznego upadku, także bądź łaskaw nigdy więcej o nim nie wspominać.
Nie-Daniel westchnął, jednak wcale nie dlatego, że poczuł się winny i zrozumiał, jak głupio uczynił, powołując się na mojego zmarłego kochanka.
– Żyjemy w świecie, w którym potrafią dziać się naprawdę dziwne rzeczy, księżniczko. Ty sama potrafisz robić większość z tych rzeczy – dodał wymownie.
Zabębniłam palcami o blat biurka, próbując zrozumieć ukryty sens jego wypowiedzi. Myśl, która nieoczekiwanie pojawiła się w mojej głowie, nie chciała mi jednak przejść przez usta, a tym samym – urzeczywistnić się. Wolałam więc trwać w błogiej niewiedzy, dalej zaprzeczając faktom.
– To niemożliwe – ucięłam krótko. – Widziałam jego ciało.
– Ciało, w którym płynęła twoja krew.
Spojrzałam na niego kątem oka, próbując wybadać, czy kłamie. Jego zeznania, choć chaotyczne i w dużej mierze przepełnione metaforami, zawierały w sobie również sporo prawdziwych informacji, o których tak naprawdę wiedziało niewielu, co chcąc nie chcąc dodawało jego wypowiedzi realizmu.
– Nawet gdybyś naprawdę był nim… – przyznałam niechętnie, przekrzywiając lekko głowę. – Czemu wróciłeś? Mój… Tamten Daniel nie był idiotą. Doskonale wiedział, kiedy sprawa jest przegrana i kiedy należy się wycofać.
Kłamałam jak z nut, próbując go podejść. I tylko prawdziwy Daniel mógł o tym wiedzieć. Może i Shane, którego znałam, był inteligentny i świetnie radził sobie z planowaniem rozmaitych akcji, jednak jeśli w grę wchodziła miłość… Improwizował. A to, jak wiadomo, nie wyszło mu na dobre.
Podobnie zresztą jak mnie.
– Oj, Cat – westchnął wampir, a na jego wargach zamajaczył cień uśmiechu. – Znam doskonale wszystkie twoje sztuczki. Wiem, do czego zmierzasz. I mogę ci zaręczyć, że w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Jeśli mi nie zaufasz…
Tamtemu Danielowi nigdy nie zaufałam. Dlaczego więc miałabym uwierzyć właśnie tobie?
– Jak mam ci udowodnić, że naprawdę jestem tym Danielem Shanem, któremu pewnej, zimowej nocy ofiarowałaś swoje krwawiące serce, dzieląc się z nim jednym ze swoich najmroczniejszych sekretów?
Zacisnęłam powieki, mając nadzieję, że nie dojrzał w nich bólu, który niepostrzeżenie zacisnął swoje lodowate łapska na moim sercu. Wspomnienie śmierci rodziców wciąż bolało, bez względu na to, jak dużo czasu by nie minęło od tej tragedii.
– Powiedz coś, co mógł wiedzieć o mnie tylko mój Daniel – wyszeptałam, wbrew sobie i wszelkim instynktom zachowawczym momentalnie mięknąc.
Nie-Daniel milczał przez zdecydowanie zbyt długą chwilę. Kiedy już myślałam, że udał mi się go zdemaskować, on uniósł głowę i, patrząc mi w oczy, wyszeptał:
– Tylko raz wyznałaś mi miłość. W domku Dehlii, chwilę po tym, gdy my…
Nie musiał kończyć. Wspomnienie, które przywołał, samo w sobie wystarczyło, bym się zarumieniła. I choć świadomość, że osoba siedząca przede mną jest tą samą, której dziecko nosiłam tuż pod sercem wręcz mnie paraliżowała, paradoksalnie odczułam również ulgę.
– Dwa – sprostowałam cicho, wbijając wzrok w podłogę. – Dwa razy wyznałam ci miłość.
Daniel pokręcił głową, zapewne myśląc, że cały czas mu nie wierzę i próbują go podejść.
– Tylko raz, Catherine. Jeden, jedyny raz.
Nie ciągnęłam tematu, nie próbowałam też dłużej wyprowadzać go z błędu. To nie było najważniejsze. Upór, z jakim obstawał przy swoim stanowisku, był wystarczającym potwierdzeniem. Nieświadomie rozwiał wszystkie moje obawy. Ten Daniel nie mógł przecież pamiętać tych dwóch, krótkich słów wypowiedzianych przeze mnie właściwie samym ruchem warg na chwilę przed opuszczeniem chatki Dehlii i moim oddaniem się w ramiona mroku.
– Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? – zapytałam, unosząc brew w wyrazie konsternacji. – Wróciłeś, by mnie dręczyć? Nawrócić?
– Chcę walczyć u twojego boku – oznajmił, na co prychnęłam gorzko.
– W to akurat nigdy nie uwierzę.
– Catherine. – Jego ciężkie westchnienie przywiodło mi na myśl wszystkie te momenty z przeszłości, w których go zawiodłam, a on w podobny sposób zaczynał prawić swoje kazania. – Sytuacja się zmieniła. Sojusznicy stają się wrogami, wrodzy zaś – sojusznikami. Im szybciej to do ciebie dotrze, tym lepiej obronisz się przed tym, co nadchodzi.
Okrążyłam biurko, stając naprzeciwko niego. Oparłam się bokiem o kant blatu i, założywszy ramiona na piersi, posłałam w jego stronę chłodne spojrzenie.
– Wiem, jakimi prawami rządzi się ten świat. Każdy może zdradzić każdego – podsumowałam, wciąż mu się przypatrując. Mięsień w jego szczęce drgnął, ale nie odezwał się. – Zaufanie w tych czasach nie jest już rzeczą bezcenną, a zwyczajnie zbędną. Tutaj ukochany może wbić ci nóż w plecy, a najgorszy wróg pomóc podnieść się po upadku.
– Więc nie ufasz swoim poddanym?
Właśnie o tym mówiłam – sztylet między łopatki.
Uśmiechnęłam się wrednie, nieznacznie pochylając się w jego stronę. Z tej odległości o wiele łatwiej było mi zauważyć, że dziwne, puste spojrzenie Daniela powodowały soczewki, które założył, chcąc ukryć swoją prawdziwą barwę oczu.
Nie był Nocnym, nie był też Mieszańcem stworzonym z mojej krwi. Czym więc był?
– Ważne, żeby oni ufali mnie. Na niczym innym mi nie zależy.
– A czy to nie zaufanie buduje zaufanie?
– Nie w tym świecie, kochanie – odparłam, z pobłażaniem kręcąc głową. – Tutaj o wiele skuteczniejszy jest strach. Jeśli jesteś w stanie wzbudzić w kimś respekt, jesteś godny zaufania.
Daniel nieznacznie skinął głową, jakby przyjmując do wiadomości tę okrutną prawdę. Znałam go jednak zbyt słabo, jeśli myślałam, że teraz tak po prostu mi odpuści, pozwalając wygrać tą słowną potyczkę.
– A co z tobą, księżniczko? Jesteś w stanie wzbudzić wśród swoich poddanych respekt?
– Uważaj, żebyś się nie sparzył – wysyczałam, prostując się. – Igranie z ogniem jeszcze nikomu nie przyniosło niczego dobrego.
– Więc dlaczego ciebie jeszcze nie strawiły płomienie?
Wzruszyłam ramionami, udając, że jego przytyk w ogóle mnie nie dotknął.
– Najwidoczniej to prawda, kiedy mówią, że złego diabli nie biorą.
Daniel przechylił lekko głowę, próbując zapewne odciążyć zesztywniały od trwania w niewygodnej pozycji kark. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, by go uwolnić – w końcu skoro pojawił się tu dobrowolnie, zapewne nie miał w planach rychłej ucieczki. Nie mogłam jednak zapominać o tym, z kim się zbratał. Jeśli przybył tu, by szpiegować nad od wewnątrz, musieliśmy zachować wszelkie środki ostrożności. Ten dom przeżył w ostatnim czasie zbyt wiele. Nie potrzebowaliśmy powtórki z rozrywki.
– Może oni to kupują, Catherine, ale ja znam cię lepiej – wyszeptał. – Przecież widzę, że tylko udajesz.
– Twoja Catherine nie żyje. Resztki mojego człowieczeństwa zostały raz na zawsze pogrzebane razem z tobą na tamtej łące w Montanie. Pogódź się z tym, a może zaczniesz spokojniej przesypiać noce – parsknęłam, odpychając się dłońmi od blatu.
– A jeśli dam radę udowodnić ci, że gdzieś głęboko pod tym przebraniem lodowej królowej wciąż kryje się jakaś cząstka dawnej ciebie?
Jego niezłomność, choć wzbudzała mój podziw, pomału zaczynała mnie irytować. Był moim więźniem; osobą, której los leżał w moich rękach. A mimo to wciąż starał się mnie podejść, nagiąć zasady, które ustaliłam, chcąc mi tym samym pokazać, że nie nadawałam się do roli Królowej, gdyż nie byłam wystarczająco przebiegła, by zasiadać na tronie.
Najwidoczniej jednak on również nie znał mnie tak dobrze, jak myślał.
– Możesz próbować, wyciągnąć ze mnie to, co najlepsze, ale wierz mi, szkoda twojego czasu. Nie ma we mnie ani odrobiny światła, które kiedyś tak bardzo kochałeś.
Zamiast ponownie spróbować mi się postawić, wstał, brzęcząc kajdanami, a potem jak gdyby nigdy nic docisnął swoje wargi do moich.
Tak naprawdę nawet nie byłam zaskoczona jego śmiałym zagraniem. Może i nie potrafiłam odbierać jego emocji, ale spędziłam z nim wystarczająco dużo czasu, by zorientować się, w jaki sposób działał. Był idealnym strategiem, ale gdy w grę wchodziły uczucia… W tej bitwie poległ. Nie miał nawet szansy, by odbić się od dna, zanim ponownie upadł. Ja miałam ten luksusowy przywilej całkowitej uczuciowej znieczulicy. Brak człowieczych odruchów w tej walce stał się więc zarówno moją bronią, jak i tarczą.
Pozwoliłam sobie odwzajemnić jego pocałunek, tym samym dając mu złudną nadzieję na rychłą wygraną. Tak jak podejrzewałam, kiedy się odsunęłam, na jego wargach zagościł delikatny, choć triumfalny uśmiech. Dalej go zwodząc, musnęłam palcami jego obity policzek.
– Och, kochanie, tak wiele jeszcze musisz się nauczyć – westchnęłam, z pobłażaniem kręcąc głową. Daniel otworzył swoje sztucznie przyciemniane i pozbawione białek oczy, spoglądając na mnie ze zdumieniem. – Na własne życzenie wpakowałeś się w sam środek piekła. Uważaj jednak, żebyś podczas obcowania z innymi potworami sam przypadkiem nie stał się jednym z nich…




†††††††



Serdeczne dobry wieczór w ten paskudny, świąteczny weekend! 
Dawno mnie tu nie było, przyznaję, ale koniec końców z rozdziału jestem względnie zadowolona, więc chyba nie ma tego złego. Tym bardziej, że w końcu przeszliśmy do tej części historii, którą darzę największym uczuciem. Ta scena przechodziła w mojej głowie setki metamorfoz. I choć końcowy efekt diametralnie odbiega od pierwowzoru, uważam, że właśnie teraz zawarłam w nim wszystko to, co powinnam. W tej części Catherine ponownie się zmieniła, ku niezadowoleniu niektórych, dlatego też muszę uważać na to, co robi i mówi - w końcu nie jest już tą samą, sarkastyczną dziewczyną z Akademii.
Korzystając z okazji, bo w sumie rzadko udaje mi się wszystko zaplanować tak, by wyrobić się w czasie, chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Bogatego Mikołaja, jaki i świąt spędzonych w miłej, rodzinnej atmosferze. Dużo zdrowia, szczęścia, miłości i pomyślności na Nowy Rok. Wesołych! 💚

Do napisania,
Klaudia


8 komentarzy:

  1. Dzięki za spoiler w gifie! Mogłam wybrać KAŻDY pocałunek, ale postanowiłaś wstawić właśnie ten, aby mnie przygnębić! Dziękuję XDD
    No i piosenka... Słucham jej odkąd dodałaś rozdział (zaczęłam komentować w pierwszy dzień świąt wieczorem, ale właśnie przyjechała rodzina. WSPANIALE!) i jestem w niej zakochana. KOCHAM JĄ!

    Bałam się czytać. Cholernie się bałam, ale wcale a wcale się nie zawiodłam.

    William w tym rozdziale strasznie mnie denerwował. Nigdy nie lubiłam nadopiekuńczych fagasów, ale on mnie tym razem zirytował wyjątkowo. Cat sobie poradzi, nie jest małą dziewczynką.

    Daniel. W KOŃCU DANIEL. MOJA MIŁOŚĆ JEDYNA PRAWDZIWA. AAAAH! I to w jakim stylu! Kocham tę dwójkę. Ich rozmowa wywołała ciarki n całej powierzchni ciała. Nawet nie wiesz, jak zdenerwował mnie koniec! CO TU ROBIĄ TE CHOLERNE KRZYŻYKI?! (Teraz wstawić piosenkę "If i had a heart"... GIVE ME MORE, GIVE ME MORE, GIVE ME MOOORE....)
    Próbuję się uspokoić, ale mi nie wychodzi. Końcówka była... Jezusku brodaty, brak mi słów. Nie mogłaś tego lepiej skończyć. Żaden cukrowy pocałunek by tego tak nie załatwił. Uwielbiam takie suki jak Cat w tamtym momencie. Czytam i czytam to w kółko i cały czas podoba mi się to bardziej. Takiego rodzaju chwyty to moje ulubione zagrywki. Ogólnie kocham zamkowe intrygi, a takie są najlepsiejsze. Nie mogę się doczekać kolejnych momentów Datherine... Które już dłużej nie jest takie samo. Ale babo popierdzieliłaś. Jak mina Daniela na wieść o zaręczynach śmiesznie wyglądała w mojej głowie! A jak będzie wyglądała jego twarz, gdy dowie się, że zmajstrował Cat małego potworka?

    Czekam z WIEEELKĄ niecierpliwością. Zarówno na AC, jak i na zaginione SM
    Gabryjel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak btw. Kiedy nowy rozdział? Pisze tu, żeby ci nabić komentarzy i wyświetleń. XDD

      Usuń
    2. Jezusku Brodaty, Ty weź tam czytaj to "Nad Niemnem", a nie porządnym obywatelom życie zatruwasz!


      Ale i tak cię kc xo

      Usuń
    3. Czytam, skarbie. Elizka jest spoko babka, ale jak się za długo z nią siedzi, to można globusa dostać.

      Żeby mi ten rozdział był na weekend! Komentarza może nie spodziewaj się od razu, ale przysięgam, że moje lepkie lapki dobiorą się do Datherine chwilkę po premierze.
      Lofkii

      Usuń
  2. Również czekam na nastepny !

    OdpowiedzUsuń
  3. I znów Red. <3 Widzę, że nie tylko ja zarzucam piosenkami o nich, gdzie tylko się wpasują.
    Co tu się wydarzyło? Ten rozdział aż boi, w teorii w pozytywnym sensie, bo raczej taki miałaś zamiar, ale... No ale, no ale... O___O
    Daniel wrócił. I chociaż wiedziałam, że do tego dojdzie, to cieszę się jak głupia. Pytanie tylko, co się wydarzyło? To nie Nocny, nie hybryda, nie cholera wie co. Może Bóg istnieje, ale to nadal nie tłumaczy niczego, więc jestem aktualnie zagubiona równie mocno, co i Cat.
    Tak, nich William przyprowadzi Cole'a! A potem niech wspólnie go zjedzą, zdradliwą cholerę, no. Trzy księgi na to czekam. ;________;
    Ta ich rozmowa, ten pocałunek na końcu... To było okrutne, ale w sumie tak jest lepiej. Podejrzewam, że dokopywanie się do jej człowieczeństwa – bo coś nie wierzę, by zniknęło całkowicie – chwilę potrwa. No ale czas pokaże, nie?

    Nessa

    OdpowiedzUsuń