poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Rozdział 57



"Jesteś tu, drżąc ze strachu
Chociaż zawróciłaś, pozostałaś zaginioną
Co stoi na twojej drodze? Miałaś szansę, by nigdy nie być sama
Ale odrzuciłaś to wszystko, kiedy potrzebowałem, byś została..."





Przez całą drogę do domu milczałam, tępo wpatrując się w swoje pokryte krwią dłonie. Obie moje kończyny nieznacznie drżały, jednak już nie z powodu niedoboru krwi i wynikającego z tego szaleństwa, lecz zwykłego strachu. Wiedziałam, że to, co się ze mną działo, nie było normalne, ale halucynacje o brutalnie zamordowanym chłopaku… Tego było za wiele nawet jak dla mnie. Wiedziałam, że Katerina potrafi być bezduszna i bezwzględna, szczególnie jeśli za wszelką cenę pragnęła coś osiągnąć, ale czegoś takiego nie spodziewałabym się nawet po niej.
Obróciłam głowę, by spojrzeć na prowadzącego w skupieniu Williama. Chociaż widziałam tylko jego prawy profil, wiedziałam, że jest przerażony równie mocno co ja. Nie potrzebowałam do tego żadnej specjalnej więzi. Znałam Nocnego wystarczająco długo, by nauczyć się rozpoznawać jego poszczególne stany. W tej kwestii niewiele różnił się od Daniela – oboje byli nieprzyzwoicie gwałtowni i lekkomyślni, dlatego też emocje, a już tym bardziej te silne czy sprzeczne, tak łatwo można było z nich wyczytać.
Daniel. Nie myślałam o nim aż do dziś, kiedy to Cole zmusił mnie do wrócenia pamięcią do dnia jego śmierci. Co prawda zdarzało mi się o nim śnić, ale od kiedy przestałam regularnie przyjmować krew, a co za tym idzie – wariować i  niewiele sypiać  jego postać przestała mnie prześladować. Odkąd zaczęłam współdziałać z Nocnymi jako ich Królowa, wspomnienia o życiu i osobach, które porzuciłam, wydawały mi się zbędną stratą czasu. Było, minęło. Jakby tak na to spojrzeć, nigdy nie zapłakałam za moją brutalnie zamordowaną miłością. Poza epizodem na polanie, kiedy to wywołany takim obrotem sytuacji ból pozbawił mnie resztek człowieczeństwa, ani na moment nie przysiadłam, by zastanowić się, co się stało z Shanem. Porzucenie jego ciała w lesie może i nie było najlepszym pomysłem, ale w tamtym momencie wydawało mi się to godnym pochówkiem – Daniel w końcu był dość staromodny, śmierć na polu bitwy może i nie była ziszczeniem jego najskrytszych marzeń, jednak gdyby miał możliwość zadecydowania, właśnie w ten sposób chciałby umrzeć.
Uniosłam drżącą, pokrytą zakrzepłą krwią dłoń do szyi, instynktownie szukając znajomego łańcuszka. Odsunęłam od siebie zawieszkę w kształcie krzyża – rodzinnej spuściźnie przekazywanej z pokolenia na pokolenie – muskając opuszkami palców chłodny metal drugiego medalionu. Zerwałam go z szyi jednym szarpnięciem, chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Srebrna poświata naszyjnika błysnęła dyskretnie w świetle ulicznych latarni, przykuwając uwagę Williama.
– Co to?
Nie odpowiedziałam od razu, zbyt skupiona na tym, by otworzyć medalion, jednocześnie nie wypuszczając go spomiędzy drżących palców. Na widok znajomego zdjęcia i pięciorga roześmianych twarzy coś mnie tknęło. Musnęłam fotografię, chcąc chociaż na moment poczuć się tak samo jak wtedy, w dzień moich urodzin – bezpiecznie. Od tamtego dnia nic nie było już takie samo, a problemów, zamiast ubywać, zaczęło przybywać. I pomyśleć, że wtedy jeszcze miałam czelność narzekać na rzeczywistość…

Dom jest tam, gdzie są ludzie, z którymi chcesz przebywać

Spojrzałam na wygrawerowany na drugiej połówce medalionu napis, zagryzając wargę. Jak przez mgłę pamiętałam wieczór, podczas którego Daniel podarował mi ten łańcuszek. Czułam jednak, że był on dla nas wyjątkowy. Choć wówczas nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, diametralnie wpłynął na naszą relację. Świadczył o tym już sam fakt, co sobie wtedy obiecaliśmy – przysięgłam zabić go, gdyby jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności został przemieniony. Wtedy nie myślałam o tym poważnie, liczyłam na to, że to prędzej ja stanę na celowniku Shane’a.
Jakże się przeliczyłam…
– Dostałam to od Daniela na siedemnaste urodziny – wyjaśniłam, gładząc opuszkiem palca fotografię. – Teraz ten dzień jest tak odległy i nieistotny…
– To normalne, że za nim tęsknisz, Catherine. W końcu był twoją wielką, jedyną miłością.
Pokręciłam głową, zatrzaskując medalion. Wrzuciłam go do umiejscowionej w kokpicie auta skrytki, dochodząc do wniosku, że nie powinnam mieć go przy sobie. Tylko mnie osłabiał.
– Czy gdybym go kochała, potrafiłabym tak po prostu dać mu odejść? Nie porzuciłabym jego ciała, płakała za nim po nocach, rozpaczała… Nie robię jednak żadnej z tych rzeczy.
– Każdy przechodzi żałobę na swój sposób, najdroższa – odparł Will, jak zwykle mając w zanadrzu jakąś pokrzepiającą mówkę. – A ty byłaś zbyt przytłoczona innymi kwestiami, by tak po prostu oddać się rozpaczy.
– Ty coś wiesz, prawda? – zapytałam, spoglądając na niego załzawionymi oczami. – Czuję to, Will. Nic przede mną nie ukryjesz.
Nocny zacisnął usta, wykonując niebezpieczny manewr wyprzedzania. Obejrzałam się przez ramię na samochód z tyłu, którego kierowca, zaskoczony zachowaniem Williama, ostro przyhamował. W ostatniej chwili udało mu się zapanować nad pojazdem i nie wypaść z toru, dlatego też postanowiłam nie strofować Willa za jego nieodpowiedzialną jazdę.
– O co chodzi? – drążyłam. – To coś związanego ze mną i klątwą, tak? Czy Katerina też miewała tego typu halucynacje? Traciła nad sobą kontrolę, odmawiała picia krwi?
– Cóż, był okres, kiedy musiała się przestawić na posokę stojącą nieco niżej w hierarchii.
Spojrzałam na niego, mrużąc oczy w oczekiwaniu.
– Jak nisko?
– Najniżej.
Poczułam, jak coś ciężkiego gniecie moje żebra i pozbawia przywileju wzięcia swobodnego wdechu. Docisnęłam dłoń do czoła, które w porównaniu ze skórą mojej dłoni wydawało się dziwnie rozpalone.
– Dlaczego… dlaczego musiała się przestawić z powrotem na zwierzęcą krew?
Will zaparkował na tyłach jakiegoś sklepu i zgasił auto. Kiedy wraz z zasilaniem wygasły światła, wokół zrobiło się przeraźliwie ciemno. Nocnemu jednak taki obrót sprawy nie przeszkadzał. Wysiadł z auta i bez słowa ruszył w stronę zaplecza. Patrzyłam w ślad za nim zbyt sparaliżowana, by wstać, pobiec i wymusić na nim odpowiedź.
Bo przecież sama doskonale ją znałam.
Przytrzymałam się tapicerki po obu stronach mojego fotela, czując narastające mdłości. Odpowiedź, choć z pozoru niebywale oczywista, nie potrafiła do mnie dotrzeć. Na samą myśl, że to miałoby okazać się prawdą, robiło mi się słabo.
Will wrócił po chwili, dzierżąc w dłoniach karton wypełniony po brzegi plastikowymi butelkami. Chlupocząca, nieestetycznie rozwarstwiająca się w nich ciecz przywodziła mi na myśl najgorsze wspomnienia.
– Nie – wykrztusiłam, kiedy Nocny podebrał z pokaźnego zapasu jedną butelkę i wręczył mi ją. – Nie ma nawet takiej opcji.
William z ciężkim westchnieniem zajął swoje miejsce i odpalił samochód. Postawiona na kokpicie butelka zadrżała pod wpływem pochodzących od silnika wibracji. Patrzyłam na nią, a w szczególności na jej zawartość jak na najgorszą z możliwych kar.
– Okay, napiję się – spasowałam po chwili, sięgając po naczynie. – Ale przecież i tak wszystko zwymiotuję. Twoja teoria jest błędna, Will. Przecież wiedziałabym, gdyby było inaczej i…
– Cokolwiek się za chwilę nie stanie, pamiętaj, że jestem po twojej stronie, Catherine. Zawsze i wszędzie, bez względu na okoliczności.
Pokiwałam głową, czując wzbierające pod moimi powiekami łzy. Aby uniknąć ich niechybnego wypłynięcia, potrząsnęłam butelką, mieszając jej zawartość. Drżącymi dłońmi odkręciłam korek i zacisnęłam wokół niego skostniałe z zimna palce. Po zdecydowanie zbyt długiej chwili wewnętrznych rozterek w końcu wzięłam łyk. I potem kolejny. I jeszcze jeden. Nim się spostrzegłam, opróżniłam całą butelkę. W nerwowym odruchu odrzuciłam naczynie na tylne siedzenie i docisnęłam dłonie do brzucha, oczekując nawrotu. Mijały jednak kolejne minuty, a nic złego się nie działo. Najgorszym objawem okazało się być rozbudzone na nowo łaknienie.
Wraz z wysunięciem kłów przyszła w końcu pora na zaakceptowanie nowej sytuacji. Nie płakałam, nie wykłócałam się z bogu ducha winnym Wiliamem. Po prostu się z tym pogodziłam. Teraz i tak było już za późno na żal.
– Powiedz to głośno, Will – poprosiłam, zaciskając powieki w oczekiwaniu na cios. Nie tyle fizyczny, co raczej mentalny. – Ja chyba nie jestem w stanie.
– To nie koniec świata, najdroższa – wyszeptał Nocny, ponad dźwignią skrzyni biegów łapiąc mnie za dłoń. – Poradziliśmy sobie z tym wtedy, teraz również damy radę.
– Z czym, Williamie? Z czym damy sobie radę? Chcę to usłyszeć.
Nocny pogładził kciukiem wierzch mojej dłoni. Jego dotyk nie miał w sobie jednak nic kojącego. Nawet słowa, które w końcu padły z jego ust, nie były w stanie przyćmić mojego zawodu.
Przecież to miało zmienić wszystko.
Wszystko zniszczyć.
– Mason wiedział od dawna – wyszeptałam, splatając dłonie na kolanach. – Ty też, prawda?
– Domyślałem się – przyznał Will, kiwając głową. – Dzisiejsze wydarzenia dokonały przełomu. Twoja impulsywność dała mi do zrozumienia, że coś jest na rzeczy. Poza tym kilka razy słyszałem, jak wylewasz krew do zlewu – dodał, wzdychając. – Powinienem był zareagować wcześniej. Nie stracilibyśmy wtedy prawie dwóch tygodni…
– Ile… – urwałam, czując narastającą w gardle suchość.
Will wychylił się, by z tylnego siedzenia sięgnąć dla mnie po kolejną butelkę ze zwierzęcą krwią.
– Ile zostało ci czasu? Nikt tak naprawdę tego nie policzył. Obawiam się jednak, że nie masz co liczyć na miesiące. To raczej tygodnie, Catherine.
W zamyśleniu pokiwałam głową, z miejsca czując, jak opuszcza mnie cała energia. Nagle poczułam na sobie ciężar sytuacji, w której się znalazłam. I nawet jeśli wciąż nie do końca to do mnie docierało, a skutki podjętych pod wpływem impulsu decyzji nadal były mi obce, wiedziałam, że niczego nie można zmienić. Tak po prostu miało być. To było mi przepowiedziane – tak, jak rola Królowej czy jej fiołkowe oczy.
Parsknęłam gorzko, uświadamiając sobie okrutną prawdę. Śmierć Daniela, choć nie wpłynęła na mnie tak, jak powinna, wpędziła mnie w bagno, z którego nikt poza samym Shane’m nie mógł mnie wyciągnąć.
I dopiero teraz miałam za nim naprawdę zatęsknić.


Zeszłam do piwnicy, jednocześnie związując włosy na czubku głowy. Wciąż miałam na sobie sukienkę, na dobrą sprawę nie zmyłam nawet krwi z dłoni. Czułam jednak, że zejście tutaj było istotniejsze niż toaleta. Potrzebowałam czegoś, co chociaż na moment pozwoliłoby mi skupić się na czymś innym poza mną samą i rosnącym we mnie problemem.
Podeszłam do znajdującego się pod ścianą regału i przebiegłam wzrokiem po jego zawartości. Do końca nie wiedziałam nawet, czego tak naprawdę szukałam. Potrzebowałam czegoś głośnego, ale jednocześnie zapewniającego mi wyzwanie i dającego możliwość ciągłego, mechanicznego wręcz przeładowywania. Jednak z racji, iż większość naszego arsenału była samopowtarzalna, sięgnęłam po jeden z rewolwerów. Obracałam go na palcu, szukając odpowiedniej amunicji.
Ściągnęłam z półki całe opakowanie nabojów o odpowiednim kalibrze i ustawiłam się przy stanowisku naszej prowizorycznej strzelnicy. Wysypałam zawartość kartoniku na blat i ustawiłam sześć pocisków w równym rządku. Załadowałam bęben rewolweru, metodycznie układając kolejne naboje w poszczególnych komorach. Pamiętając o prawidłowym ułożeniu dłoni, a w tym odchyleniu kciuka przy tej lewej, wycelowałam w znajdującą się naprzeciwko mnie tarczę. Ktoś niedawno musiał ją zmienić, bo miałam przed sobą czystą, niepokrytą śladami oddanych strzałów kartę. Szybko jednak pokryłam ją swoimi – sześcioma przechodzącymi idealnie przez środek tarczy.
Odbezpieczyłam bęben i załadowałam go ponownie. Po oddaniu strzałów powtórzyłam czynność. Nim się spostrzegłam, wystrzelałam całe opakowanie, a z zawieszonej na tarczy kartki niewiele pozostało.
Odłożyłam rewolwer na blat i westchnęłam ciężko. Jeśli miałam być szczera, wcale nie poczułam się lepiej. Co prawda strzelanie na moment pozwoliło mi oczyścić umysł z nieprzyjemnych myśli i skupić się na celu, jednak po wszystkim prawda ponownie mnie przytłoczyła. Aby zapobiec roztrząsaniu ostatnich nieprzyjemnych wydarzeń, które doprowadziły mnie do tego punktu, podeszłam do regału po kolejny zestaw amunicji.
Przesunęłam palcem po kartonikach oznaczonych różnymi liczbami i nazwami, uśmiechając się pod nosem. Pamiętałam, jak wiele czasu zmarnowałam, wkuwając poszczególne oznaczenia. Sama wiedza nie wystarczyła, musiałam jeszcze umieć wykorzystać ją w praktyce. Daniel wiele razy przerywał nasz trening siłowy, by z zaskoczenia zapytać mnie o jakiś rodzaj broni. Moim zadaniem było jak najszybciej podać satysfakcjonującą odpowiedź. Z początku szło nam to opornie, z czasem jednak udało mi się to wszystko ogarnąć do tego stopnia, że pytania z jego ust, zamiast w przerwach od walki, padały podczas niej. Byłam zmuszona równocześnie parować ciosy i głowić się nad odpowiedzią. Wtedy przeklinałam Shane’a i jego niekonwencjonalne podejście do nauczania. Teraz musiałam przyznać, że byłam mu wdzięczna za te wszystkie treningi. Wszystko, co wiedziałam na temat walki i broni, zawdzięczałam właśnie jemu.
Przytłoczona wspomnieniami usiadłam na podłodze obok regału. Przeczesałam dłonią pojedyncze kosmyki, które wydostały się z mojego kucyka, zakładając je za uszy, żeby mi nie przeszkadzały. Spróbowałam zetrzeć kciukiem plamy krwi z moich dłoni, ale bezskutecznie. Westchnęłam ciężko, w głębi odnotowując swoją kolejną porażkę. Mogłam udawać przed Williamem, a nawet wmawiać samej sobie, że pogodziłam się ze swoim losem, ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Winiłam siebie, swoją głupotę. A w ostateczności nawet Daniela, który… który miał czelność mnie z tym wszystkim zostawić.
Zdawałam sobie sprawę ze wsparcia, które byli w stanie zaoferować mi Nocni, jednak podświadomie pragnęłam jedynie wstawiennictwa Shane’a. Nawet jeśli do tej pory niewiele o nim myślałam, teraz chciałam, aby był tutaj ze mną. Nie ucieszyłby się z wiadomości, którą miałam mu do przekazania, prawdopodobnie podobnie jak ja strasznie by się zezłościł, wyszedł pobiegać czy wypalił całą paczkę papierosów… Ale przynajmniej miałabym pewność, że w końcu wróci, a ja nie zostanę z tym wszystkim sama.
– Nie poradzę sobie bez ciebie – wyszeptałam, próbując przełknąć rosnącą w moim gardle gulę. – Nic nie przerosło mnie tak bardzo jak świadomość, że… Jestem złą Królową i Matką dla Nocnych, Danielu, jak więc mam się odnaleźć w tej roli przy dziecku?
Otworzyłam oczy, z rezygnacją rozglądając się po pustej piwnicy. Bycie samotnym w tłumie było chyba jedną z najgorszych odmian samotności.
Wieść o ciąży, nawet jeśli przepowiedzianej lata temu, zatrząsnęła moim względnie uporządkowanym chaosem, sprowadzając mnie z powrotem do punktu wyjścia. Dziecko w przypadku Kateriny okazało się być synonimem klęski, jej całkowitego upadku. Do tej pory myślałam, że skoro mój Jonathan nie żyje, przynajmniej ten aspekt klątwy mnie pominie. Moje marzenia o potędze i wygraniu tej wieloletniej wojny szybko jednak zostały stłamszone przez tę jedną, poczętą wskutek przypadku istotkę, którą w odróżnieniu do moich przyszywanych dzieci szczerze gardziłam.
Wstałam z zimnej, betonowej podłogi i wyciągnęłam spomiędzy zapasów ten kartonik, który mnie interesował. Tak jak za pierwszym razem podeszłam do stanowiska i wysypałam zawartość paczki na blat. Przez chwilę zaciskałam dłoń na zimnym naboju, potem jednak umieściłam go w bębnie rewolweru. Wystrzeliłam połowę magazynku praktycznie za jednym zamachem. Dopiero przy czwartym strzale wzięłam głęboki oddech, żeby się zrelaksować i prawidłowo wymierzyłam do tarczy. Właśnie miałam oddać strzał, kiedy za plecami wyczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się na pięcie, nie opuszczając dłoni z rewolwerem wzdłuż tułowia. Nieco poluzowałam palec na spuście, dostrzegając stojącego w drzwiach Davida – jednego z zaufanych Nocnych, który trzymał pieczę przed prowizorycznym więzieniem mojego brata.
– Wybacz najście, Królowo – wykrztusił, składając nieporadny ukłon. Opuściłam rewolwer, żeby niepotrzebnie go nie stresować. – Wrócił Cole Turner.
Parsknęłam pod nosem i odbezpieczyłam broń. Rzuciłam ją na stolik, strącając przy tym rządek uszykowanych na następną serię wystrzałów naboi.
– I to powód, żeby mi przerywać?
– Jest ranny – wyjaśnił szybko David, przestępując z nogi na nogę. – I chce rozmawiać tylko z tobą, Wasza Królewska Mość.
Prawie upuściłam nabój, który przerzucałam z ręki do ręki. Odłożyłam go na blat łuską do dołu i posłałam w kierunku strażnika zaskoczone spojrzenie.
– Ranny? To niemożliwe, poczułabym coś.
– Turner jest kompletnie pijany, kto wie, czy nie zamroczony dodatkowymi wspomagaczami. To mogło osłabić więź.
Pokręciłam głową, jednocześnie kierując się do wyjścia. Jeszcze po popołudniu napoiłam Cole’a swoją krwią, co znacząco wzmocniło naszą więź. Poza jego emocjami, byłam w stanie odbierać też przebłyski jego myśli czy wspomnień. Nawet zaślepiona własnymi demonami nie przegapiłabym momentu, w którym jeden z moich poddanych zostaje zaatakowany.
Ruszyłam w stronę salonu, wyczuwając, że to właśnie tam znajdował się Turner. Zastałam go na kanapie, zroszonego potem i majaczącego w gorączce. Odepchnęłam Willa, który próbował przyłożyć mu do czoła mokrą ścierkę, postanawiając zająć się nim na własną rękę. Nocny próbował mnie od niego odciągnąć, tłumacząc, że to niebezpieczne, ale nie zamierzałam go słuchać. A już na pewno nie wtedy, kiedy jeden z moich poddanych umierał.
– Cole? Cole, kochanie, to ja – wyszeptałam, gładząc go po rozpalonym policzku. Już samo to, że temperatura jego ciała tak znacząco wzrosła, było niepokojące. Wampiry słynęły w końcu z lodowatej skóry i stałej ciepłoty. – Słyszysz mnie?
Turner otworzył nagle swoje czarne, ale w nietypowy sposób przekrwione oczy i w desperackim odruchu złapał mnie za przegub.
– Catherine? – wychrypiał. Chociaż patrzył wprost na mnie, zdawał się mnie nie widzieć.
– W co ty się znowu wpakowałeś? – westchnęłam, przejmując od Williama zwilżoną szmatkę i ocierając nią pot z czoła Cole’a.
– To tak bardzo boli, Cat…
– Co cię boli, najdroższy? Jesteś ranny? Nie pomogę ci, jeśli nie będę znała szczegółów.
Cole jęknął głucho, zaciskając przy tym powieki. Chociaż nasza więź zdawała się być uszkodzona, a ja nie byłam w stanie podzielić jego bólu, moje serce kurczyło się, dostrzegając jego cierpienie.
Spojrzałam przez ramię na Williama, który wraz z garstką zaciekawionych nagłym zwrotem akcji Nocnych stał nieopodal i wszystkiemu uważnie się przyglądał.
– W jego żyłach wciąż płynie moja krew – wyznałam, ograniczając tłumaczenie do absolutnego minimum. Czas w tym momencie nie był naszym sprzymierzeńcem. – Dlaczego się nie leczy?
– Nie ma żadnych ran cielesnych, to musi być kwestia czegoś, co niechybnie przyswoił wraz z alkoholem – myślał na głos Nocny, spoglądając to na mnie, to na pogrążonego w agonii Turnera. – Jest coś, z czym twoja krew sobie nie radzi? Do czego wyleczenia potrzebujesz znacznie więcej czasu?
– Serum czosnkowe – odparłam bez zastanowienia, a blizna między moimi łopatkami zapiekła ostrzegawczo. Choć minęło już tyle czasu od dnia, w którym Daniel mnie postrzelił, rana czasami wciąż dawała o sobie znać. – Na was działa paraliżująco, mnie zaś zadaje niewyobrażalny ból. Serwowano mi je, ilekroć traciłam kontrolę, a mój organizm był odwodniony, stąd też ten niepożądany efekt. Turner powinien był już się wyleczyć. A przynajmniej wykazywać ku temu jakiekolwiek chęci.
Will zacisnął usta, intensywnie nad czymś myśląc. Dzięki łączącej nas więzi wyczuwałam jego zmęczenie. Przez całą noc ganiał za mną po mieście, próbując powstrzymać przed zrobieniem czegoś, czego będę żałowała. Teraz musiał pomóc mi zająć się poszkodowanym. Czułam się źle ze świadomością, że go wykorzystuję, wiedziałam jednak, że tylko jemu tak naprawdę mogę ufać.
– Jego, a właściwie to wasza krew musi sobie najpierw poradzić z usunięciem z organizmu alkoholu – zauważył.
– Serum musiało zaatakować jego układ nerwowy. – Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie którykolwiek z wykładów Xaviera. – Krew, w dodatku zakażona, niewiele zdziała.
– Wiesz, jak zneutralizować działanie serum?
Pokręciłam głową, lekko krzywiąc się, kiedy palce Cole’a zbyt mocno wbiły się w moją skórę.
– Daniel nigdy o tym ze mną nie rozmawiał.
Will nie wyglądał na zachwyconego.
– Czyli tylko Dzienni wiedzą, jak to powstrzymać? Wspaniale.
Spojrzałam na Cole’a, który z minuty na minutę wyglądał coraz gorzej. Mimo moich usilnych prób zbicia jego gorączki, ta nie spadała. Czułam się kompletnie bezradna.
Co ze mnie za Królowa, skoro nie potrafię uratować poddanego?
Poderwałam się z miejsca, wpadając na pewien pomysł. Może był on idiotyczny i z całą pewnością pozbawiony norm bezpieczeństwa, ale dla Turnera byłam skłonna zaryzykować.
– Właściwie to jest jeszcze jedna osoba, która mogłaby nam pomóc.
Will, który zawczasu wyczuł, do czego zmierzam, posłał mi ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie ma mowy, Catherine.
– Zostań z Cole’m – poleciłam tonem niewnoszącym sprzeciwów. – Mnie zaś czeka rozmowa ze starszym bratem.




†††††††



Dzień dobry! Jak Wam mijają wakacje? Czyżby równie szybko jak mnie?
Nie wiem sama, co mogłabym powiedzieć o tym rozdziale. Nazwałabym go raczej taką ,,zapchajdziurą", bo w sumie niewiele nowego wnosi do fabuły. No, może poza jednym dość istotnym na chwilę obecną wątkiem. Nie mogę się jednak doczekać sześćdziesiątki. Postaram się wtedy odstawić coś ekstra 😎 Mam pewien plan, ale ciągle się waham, jak powinnam go rozegrać. Mam jednak nadzieję, że wraz z nadejściem tego długo oczekiwanego rozdziału, uda mi się wpleść mój dość szalony pomysł do fabuły.
Na razie to tyle. Serdecznie dziękuję za rosnące wyświetlenia i komentarze. Cieszę się, kiedy Was przybywa. A już tym bardziej cieszy mnie, że tak wielu z Was postanowiło wrócić do mnie i do AC👼 Jak widać nie tak łatwo porzucić historię Cat, co niebywale mnie cieszy!

Pozdrawiam i do napisania!

4 komentarze:

  1. Cudowne..zaczęłam czytać nie dawno, w tydzień wszystko przeczytałam. Ogromnie mi się podoba, zakochałam się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba w życiu nie trafiłam na tak dobrego bloga.
    Na tak dobrego amatorskiego pisarza. :) na prawdę wielkie pokłony.
    Jedyne zastrzeżenia jakie można mieć, to powtarzanie słów i kilka błędów pojedynczych.. Ale to jest niczym kropla w oceanie! Bardzo dziękuję za lektore. Bardzo się wciągnęłam...czułam wręcz to co bohaterka. Idealnie opisujesz jej uczucia które nią targają.
    I przyznam, że niejednokrotnie uroniłam łzę.:)
    Trzymam kciuki, życzę weny i dziękuję!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Halo, proszę pani! Ja wiem, że odkąd masz prawko, to trzeba wyobwozic wszystkich z rodziny, bo ciotki muszą wiedzieć jak Klaudusia jeździ, ale halo! Pamiętaj, że ja wciąż mam łopatę i jestem na tyle zdeterminowana,że nawet samochodem przede mną nie uciekniesz!
    Więc, szanowna Klaudio99, ujmę to w twój sposób - "sądząc swój szanowny tyleczek " i pisz kolejny rozdział, bo ja pamiętam i zbieram się na jakiś zacny, mądry komentarz nawet! Bo jak ty już taka dorosła, to i głupot nie mogę pisać, bo wstyd we wsi potem chodzić.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Gabryjela B.

    Ps. Jak piszemy skrót nazwiska to faktycznie jesteśmy jak małżeństwo. <3
    Ps2. Fajną mam nową profkę? Pasuje mi, cnie? 😏😏

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry! :3
    Rany, nie było mnie tutaj… prawie rok. Nie mam pojęcia, kiedy to zleciało, ale mniejsza o to. Zresztą AC zawsze jawiło mi się jako pewniak, bo wiem, że choćbym zniknęła na drugie tyle, będę miała gdzie wracać. A tak jest nawet lepiej, bo obie wiemy, jak to bywa z byciem na bieżąco – trzeba czekać na kolejne rozdziały. Mnie na razie to nie grozi, więc mogę sobie popłynąć. ^^
    Moja sympatia do Williama ani trochę nie zmalała. W sumie facet mnie rozbraja, bo jest głosem rozsądku, doświadczonym doradcą i kochającą matką w jednym. =P Ogólnie czytając o Nocnych z perspektywy Cath, człowiek zaczyna się zastanawiać, skąd te konflikty między rasami. W porządku, jedna rasa jest niebezpieczna, ale widać, że byliby w stanie współegzystować. Coraz częściej mam wrażenie, że to Dzienni są ignorantami, którzy zepchnęli część swojego gatunku na bok ze strachu, bo ci czymś się od nich różnili. To takie przerażająco znajome podziały rasowe.
    Cóż, czekałam na wątek ciąży. No i mam, chociaż już jakiś czas wiadomo było, co się wydarzyło. Teraz Catherine w końcu musi to przyjąć. Sposób, w jaki ona myśli o tym dziecku… Nie dociera do niej, zresztą po doświadczeniach z klątwą i ciężkim losem swoich przodkiń, trudno myśleć o nowym życiu z nadzieją. Historia zatacza koło, po raz kolejny zresztą.
    Dziwnie czytać jak ona zaczyna myśleć o Danielu. Coś się zmieniło – po okresie obojętności, coraz częściej odzywają się emocje i wspomnienia, które dotychczas od siebie odsuwała. I szczerze wątpię, by tutaj chodziło tylko o ciążę. Tak swoją drogą, podobała mi się scena na strzelnicy. Po czymś takim każdy musiałby odreagować.
    Ech, Cole jak zwykle wpakował się w kłopoty. Wrócił temat serum czosnkowego, a ja teraz zastanawiam się, kto tak naprawdę za tym stoi. Mogę za gościem nie przepadać, ale takie cierpienie to zdecydowanie nie coś, na co zasłużył. Aczkolwiek każda okazja do rozmowy z bratem jest dobra…
    To lecę dalej. Wrzuciłaś rozdział siedemdziesiąty, więc mogę sobie swobodnie czytać do woli. I dobrze. ^^

    Nessa

    OdpowiedzUsuń